Karmniki dla ptaków

Jakoś tak w październiku jeszcze, kupiłem w Lidlu karmnik dla ptaków z orzeszkami. Sikorki od razu się na niego rzuciły i w parę dni opróżniły… fajne to było, ale kolejnego pełnego karmnika nie chciałem kupować (aż tak tanie to nie jest i niekoniecznie jeszcze było). Trzeba było wymyślić, czym uzupełnić braki.

Najpierw spróbowałem słonecznikiem ze osiedlowego sklepu (nie opisany jako prażony czy solony), ale był drobny i chyba szybciej się z tej siatki wysypał niż go ptaki zjadły. Później znalazłem w Tesco gruby niesolony i nieprażony słonecznik na kilogramy. Kupiłem tego prawie kilogram (spory worek, bo to lekkie). Został zaakceptowany, ale najwyraźniej nie smakował tak jak orzeszki z Lidla. Poza tym, zrobiło się cieplej i ptaki jakby w ogóle mniej zainteresowane były dokarmianiem.

W Tesco dorwałem też inny karmnik – na karmę sypką (że może się przydać zrozumiałem po doświadczeniach z drobnym słonecznikiem). Karmnik był bez zawartości, ale za to znacznie solidniejszy od tego z Lidla. Samą karmę dorwałem w Sellgrosie (jest też w pobliskim zoologicznym, ale w Sellgrosie taniej).

Jak tylko znowu się ochłodziło ziarna znikają z karmnika w tempie błyskawicznym – pożerane przez mazurki i sikorki. Reszta grubego słonecznika znika wolniej, a kupiłem jeszcze orzeszki (niesolone i nieprażone nie są wcale łatwe do dostania).

I wygląda to, mniej-więcej, tak:

Sikorka na karmniku Mróz w karmniku
Mazurek na karmniku Mazurek na karmniku Sikorka na karmniku
Mazurki na karmniku Sikorka na balkonie

The system is shutting down

Moje papryczki poczuły jesień. Już od kilku tygodni marnieją, żółkną i zrzucają liście. Ale nie wszystkie i nie całkiem.

Najbardziej koniec sezonu odczuło Habanero. Już we wrześniu zaczęło tracić liście i wczoraj wyglądało już bardzo łyso. Dojrzał na nim ostatni owoc, więc mogłem je przygotować do zimowego snu…

Habanero idzie lulu Habanero idzie lulu Habanero idzie lulu

Tabasco też wyglądają marnie, chociaż sporo liści się na nich trzyma. I nie tylko liści – wciąż jest na nich kilka dojrzewających jeszcze papryczek, a nawet pojedyncze kwiatki. Dam jeszcze chwilę tym papryczkom, a potem opitolę jak Habanero.

Tabasco marnie, ale coś jeszcze dojrzewa Tabasco marnie, ale coś jeszcze dojrzewa

Twilight wciąż gęste, mimo że sporo liści już zrzuciło. Na krzaczku wciąż są pojedyncze owoce… i sporo kwiatów. Z kwiatów raczej nic więcej nie będzie, więc poczekam na te dwie-trzy papryczki…

Twilight żółknący i kwitnący Twilight żółknący i kwitnący

A na koniec ‚cayenne’. Jak pozostałe roślinki wyraźnie szykują się do zimowego snu, to ta się nadchodzącą zimą nie przejmuje. No cóż, pewnie nie bez powodu gatunek ten nazywa się „papryka roczna”.

'cayenne' się jesienią nie przejmuje 'cayenne' się jesienią nie przejmuje

Krzak już nie kwitnie, ale dwie papryczki wciąż na nim rosną. To ciekawe, bo zawiązały się chyba jeszcze w sierpniu, a do połowy października praktycznie nie rosły – wisiały takie centymetrowe kikuciki… ale gdy dojrzały pozostałe owoce i je zdjąłem z krzaka, to te dwie ospałe się ruszyły. Dobrze więc mówią, że papryczki trzeba zbierać, gdy tylko dojrzeją, żeby kolejne mogły rosnąć.

Dwa tygodnie bez opieki

Dwa tygodnie temu, dokładnie to 17 sierpnia po południu, wyjechaliśmy na rodzinne wczasy. To znaczy, że przez dwa tygodnie nie mogłem doglądać moich roślinek w biurze. Nie chciałem też, żeby ktoś mi się kręcił po biurze, a jasnym było, że dwa tygodnie bez podlewania to trochę dla nich za dużo… trzeba było coś wykombinować…

„Patent” z odwróconą butelką wsadzoną w doniczkę sprawdzałem i nie zdawał egzaminu – albo cała woda przelatywała przez doniczkę od razu (butelka bez zakrętki), albo nie leciała wcale (butelka z dziurką). W domu też wypróbowałem urządzenie w postaci ceramicznego stożka wsadzanego w doniczkę, połączonego rurką ze zbiornikiem z wodą, kupione w sklepie ogrodniczym – efekt taki sam jak w przypadku butelki bez zakrętki. Kiedyś w sieci znalazłem jeszcze jedno rozwiązanie, które, wydawało mi się, mogło zadziałać: Self-regulating watering system

Kupiłem więc na Allegro duże kuwety i zacząłem zbierać butelki po wodzie mineralnej – duże (1.5 l) i bardzo duże (5 l). Dzień przed wyjazdem zmontowałem system: ustawiłem kuwety na podłodze, wstawiłem w nie doniczki, podlałem i wlałem do każdej kuwety warstwę wody. W butelkach napełnionych wodą zrobiłem dziurki (dość duże – wcześniej sprawdziłem, że mała niespecjalnie działa) nieco powyżej dna i postawiłem butelki obok doniczek. Dodatkowo połączyłem kuwety ze sobą kawałkami sznurka odciętymi od mopa, kamyczkami dociśniętymi do dna.

System nawadniający

W dzień wyjazdu byłem jeszcze w pracy, to mogłem zobaczyć czy system się uruchomił. Jeden baniaczek i jedna butelka były do połowy puste, reszta wciąż pełna. Poziom wody w kuwetach różnych, ale w żadnej nie było sucho. Sznureczki łączące kuwety wilgotne. Dalekie to było od ideału i mogło znaczyć, że system nie działa, ale mogło być też wynikiem krzywej podłogi i różnej wysokości dziurek w butelkach. Jeśli to to drugie, to „samoregulacja” z czasem powinna załatwić sprawę (po opróżnieniu jednej butelki powinna się zacząć opróżniać druga). Pozostało mi już tylko zaufać tej konstrukcji.

Przygotowując samopodlewanie zauważyłem, że znowu czerwce wróciły… to korzystając z okazji, że i tak w najbliższym czasie nie będę nic z tego jadł, ani siedział w skażonym pokoju, to tuż przed wyjazdem jeszcze spryskałem roślinki pestycydem.

Wakacje się udały – dwa tygodnie miłego szeroko pojętego nic nierobienia.

Pozdrowienia znad morza ;) Krysia na plaży Ptaszek na plaży
Widok z latarni morskiej w Gąskach Zachód słońca Na statku

(więcej w wakacyjnym secie na Flickr)

Wczoraj wieczorem wróciliśmy i dzisiaj rano popędziłem do biura sprawdzić jak się czują moje roślinki. Spodziewałem się wszystkiego – zasuszonych badyli, lub przegniłych roślin. A tu zaskoczenie – papryczki mają się tak, jakby nic się nie stało:

Papryczki i pomidorek po 2 tygodniach bez opieki

Trochę wody było tylko w jednej małej i jednej dużej butelce, w jednej kuwecie wciąż woda stała (w tej, w której na początku było najwięcej – chyba jednak krzywa podłoga). We wszystkich doniczkach było wciąż mokro – jeszcze z tydzień by mogły tak postać. „Cayenne” uginało się pod nowymi owocami, na Tabasco, Twilight i na fuju masa dojrzałych owoców. Tylko Habanero skromnie – dwie nowe zielone papryczki. W każdym razie jestem bardzo zadowolony… i wciąż czeka mnie trudna decyzja, które roślinki przezimować, a których się pozbyć…

Gotowanie ekstremalne ;)

Uprawiam swoje papryczki nie tylko dla towarzystwa w biurze, ale i, ostatecznie, do konsumpcji. Pierwsze papryczki, jeszcze zielone „Cayenne” (*) zebrałem w drugiej połowie czerwca, przed pierwszymi opryskami. Były jeszcze zielone, ale już duże i, jak się okazało, smaczne. Ostre, bardzo chrupiące i z intensywnym aromatem zielonej papryki. Potem okazało się, że do pełnej dojrzałości brakowało im jeszcze 3 tygodni, ale i te zielone świetnie się nadały na chilli con carne.

chilli con carne

Po krojeniu tych papryczek jeszcze przez parę godzin piekły mnie opuszki palców. Samo chilli con carne okazało się umiarkowanie ostre i bardzo smaczne.

Te „cayenne”, zielone i czerwone, dodawałem sobie jeszcze do różnych innych potraw, zawsze zadowolony z rezultatu. W końcu dojrzały też pierwsze habanero. Tych szkoda byłoby po prostu wrzucić do chilli con carne, czy innej potrawy, bo podobno mają „wspaniały owocowy aromat” (a poza tym są piekielnie ostre) i wypadałoby spróbować to docenić… W tym celu wyszukałem przepis na habanero salsa i dostosowałem do tego co miałem (piszę z pamięci):

dwie papryczki habanero i jeden duży ząbek czosnku opiekłem z każdej strony pod grillem w piekarniku. Gdy ostygły czosnek obrałem i roztarłem wszystko widelcem (za mało tego do użycia blendera, a moździerza nie mam) z pół łyżeczki soli. Potem dodałem soku z jednej niezbyt soczystej cytryny. Wymieszałem i wyszło z tego niewiele więcej niż łyżka salsy. Zabrałem się do tego z nachosami z Lidla (które okazały się paskudne jak wszelkie inne chipsy z Lidla) i chrupkim pieczywem… zalany potem i łzami wymiękłem w połowie. Ale na swój sposób było dobre :-)

habanero salsa konsumpcja salsy

Tym razem palce nie piekły, bo znając uwagi z podobnych przepisów i po doświadczeniach z „cayenne” użyłem lateksowych rękawiczek. Resztę zjadłem następnego dnia z pierogami… tym razem weszło gładko i muszę przyznać, że bardzo mi ta kombinacja odpowiada.

W tym tygodniu zbiory moich papryczek osiągnęły punkt kulminacyjny. Dojrzały też pierwsze tabasco… uznałem, że to już czas na przygotowanie jakiś przetworów na później. Znalazłem przepis na sos z papryczek Scotch Bonnet, który podobno sprawdza się i z habanero. Samych habanero bym chyba 100g nie uzbierał, więc użyłem wszystkich dojrzałych papryczek jakie wczoraj miałem – głównie habanero, ale też parę „cayenne”, dwie twilight i z cztery tabasco…

Papryczki obrałem, usunąłem nasiona – precyzyjna i żmudna robota, bo chciałem w sosie zachować maksimum ostrości i minimum nasion (większość kapsaicyny jest w błonie trzymającej nasiona) i pokroiłem na kawałeczki. Oczywiście użyłem lateksowych rękawiczek, które przy tym nabrały groźnego, czerwono-pomarańczowego koloru. Wyszło 125 gram pokrojonych papryczek. Do dalszego ich rozdrobnienia użyłem blendera… i w tym momencie pożałowałem, że nie miałem maseczki na twarzy… Momentalnie nos się wypełnił i zaczął swiędzieć (oczywiście nie śmiałem nawet go dotknąć dłonią), a także dopadł mnie paskudny kaszel i trudno było wziąć oddech… chyba już wiem jak działa gaz pieprzowy… na szczęście nie prysnęło mi do oka… Dalej kontynuowałem zasłaniając garnuszek przy miksowaniu ręcznikiem papierowym i jakoś udało mi się większość papryczek rozdrobnić. Oczyściłem mniej-więcej teren walki, wywaliłem rękawiczki i poszedłem się ratować do łazienki…

Po trzykrotnym umyciu rąk mydłem uznałem że bezpiecznie mogę spłukać twarz… niestety, chyba udało mi się jakąś drobinę przenieść do oka… nie było to przyjemne… oczy też nie wyglądały przyjemnie i ciężko było w ogóle patrzeć… Jakoś napisałem do Iki SMSa z prośbą o jakieś krople do oczu (może coś pomogą) i kontynuowałem płukanie… i w końcu znowu dało się funkcjonować (bez kropelek). :-)

Wróciłem do papryczek, przerzuciłem na małą patelnię, dodałem 125 ml octu z czerwonego wina i 3 łyżeczki soli. Doprowadziłem do wrzenia i gotowałem na małym ogniu z 10 minut, aż zgęstniało trochę i wyglądało, że niedługo zacznie wysychać. Pachniało już przy tym odrobinę karmelem. Wtedy dolałem 125 ml wody z 3 łyżeczkami brązowego cukru. Gotowałem jeszcze przez jakieś 5 minut, aż znowu zgęstniało. Gdy trochę przestygło przelałem do garnuszka i zmiksowałem blenderem na jednolitą papkę. Sosik był gotowy, pozostało przelać do wyparzonych słoiczków i buteleczek.

Pierwsze przetwory z moich papryczek

Wyszło tego coś około 150ml – ale to co widać na obrazku to nie wszystko (słoiczki i buteleczka są naprawdę malutkie) – w lodówce, w miseczce i w ex-solniczce mam jeszcze trochę do bezpośredniego spożycia. Zdążyłem już oczywiście trochę spróbować – i wyszło super! Nawet Ika troszkę spróbowała i stwierdziła, że lepsze niż Tabasco. Mnie też się tak wydaje – pali podobnie, a jednocześnie ma subtelniejszy, przyjemniejszy smak. Ciekawe jakie będzie, gdy się otworzy słoiczek za parę miesięcy (o ile dotrwa)…

(*) mam wrażenie że to moje „cayenne”, to jednak nie cayenne… wszędzie piszą, ze cayenne ma wyjątkowo cienkie ścianki i przez to się najbardziej nadaje do suszenia… a moje są wyjątkowo mięsiste (cienkie ścianki to habanero mają – praktycznie puste w środku). No cóż, nie kupiłem nasion cayenne, tylko posiałem to co wydłubałem z czegoś co znalazłem w warzywniaku pod nazwą „ostra papryka” – uznałem że to cayenne, ze względu na kształt.

Moje maleństwa… tęskniły za mną…

Wyjeżdżając na festiwal zostawiłem swoje roślinki na całe cztery dni… przeżyły, chociaż były już trochę spragnione, a Habanero nawet dojrzały pięknie…

Habanero Habanero
Cayenne Cayenne

Co ja zrobię z taką ilością chilli? :-) Szczególnie, że ostrości w jednym tylko owocu Habanero to mi pewnie na miesiąc starczy…;-)

A na roślinkach znalazłem dzisiaj jeszcze taką niespodziankę:

A ten, co tu robi? A ten, co tu robi?

A oto dzisiejsze zbiory:

Zbiory 2012-07-17

Attack continues, security system deployed, systems operational

Dwa tygodnie temu czerwca wróciły. Wyciągnąłem wnioski z poprzedniego razu i po odpowiednią broń chemiczną udałem się do pobliskiego sklepu ogrodniczego. Zrobiłem opryski, nalepiłem na każdą doniczkę nalepkę z trupimi czaszkami i komunikatem „karencja do 03.07.2012” i czekałem na efekty… Ale wcześniej, jeszcze przed pryskaniem, zebrałem kilka papryczek Cayenne (jeszcze zielonych, ale już pełnowymiarowych) i dla Iki wszystkie dojrzałe „fuj”.

Papryczki były bardzo dobre, kolega potwierdza, że „dają radę, palą gębę”. Roślinki też dały radę, a insekty jakby odpuściły…

Wczoraj okres karencji się skończył, mógłbym kontynuować zbiory, ale właściwie wszystko ciągle zielone. No, poza paroma pomidorkami (jeden nie dotrwał i wyszedł z siebie przed końcem okresu ochronnego) i trzema Twilight ocalałymi z pogromu, ale Twilight są ozdobne, więc niech zostaną dla ozdoby…

Pierwsze czerwone papryczki Twilight

Dzisiaj focąc swoje uprawy odkryłem, że niestety czerwce wróciły… znowu tego pełno na tym Twilight. Albo przetrwały jakieś wyjątkowo odporne skurczybyki, albo gdzieś jakieś jaja zostało i się tyle tego wykluło… tak, czy siak trzeba kontynuować terapię…

Twilight Twilight wciąż kwitnie, ale znowu chore

Kupiłem nowy specyfik (podobno lepiej używać różnych niż powtarzać opryski ciągle tym samym), tym razem z serii „Bayer Twoja działka” (czy tylko mi się to kojarzy z innymi produktami tego przemysłu?), o jedynie 3-dniowym okresie karencji. Więc już nie ma strachu, że coś mi dojrzeje, gdy nie będzie można zbierać. A Cayenne już chyba blisko…

Papryczki Cayenne Papryczki Cayenne już duże

Tabasco się rozszalało, nie dość że urosło strasznie (myślałem, że to będzie małe, jak Twilight) to kwitnie i owocuje. Te owocka dla odmiany prawie żółte na początek…

Szalone Tabasco Młode owoce Tabasco

Jak Habanero swego czasu zaszalało z kwiatami i owocami, to potem się uspokoiło, przestało kwitnąć i co jakiś czas gubi jakiś owoc… ale i tak wciąż tego dużo…

Habanero Owoce Habanero

Dzisiaj znowu mnie odwiedziła ochrona budynku… tym razem, gdy byłem w biurze. I teraz byli zachwyceni moimi roślinkami… a naczelnikowi pokazałem jak zapylam kwiatki (bo się zainteresował, gdy druga strażniczka spytała czy ja sam) ;-)

Uprawy na oknie

The system has been attacked

Niecałe dwa tygodnie temu coś mnie zaniepokoiło. Na liściach Twilight pojawił się jakiś podejrzany nalot, a na niektórych także brzydkie brązowe plamy. To wszystko doszło do drobnych przezroczystych plamek na liściach, które były wcześniej, ale jeszcze mnie nie zaniepokoiły. Białe coś w dotyku trochę przypominało piasek, ale się dość dobrze trzymało liścia.

Jakieś paskudztwo na Twilight :-( Jakieś paskudztwo na Twilight :-( Jakieś paskudztwo na Twilight :-(

Poza tym roślina wyglądała całkiem zdrowo, kwitła i owocowała. Mimo wszystko postanowiłem to sprawdzić i coś z tym zrobić. Najpierw próbowałem z Google… Wyszło mi, że to może być powdery mildew, taki grzyb, ale nie było to nic pewnego. Postanowiłem spytać więc speców od ogrodnictwa na StackExchange. Szybko w komentarzach do mojego pytania zasugerowano, że to raczej czerwce, wyjątkowe paskudztwo. Te brązowe plamy to podobno dorosłe osobniki (trudno mi było w to uwierzyć gdy oglądałem potem te plamy), młodsze są niezauważalne gołym okiem.

Poczytałem tam sugerowane leczenie, poszukałem też innych materiałów w sieci i wyszło mi, że trzeba to zwalczać stanowczo. Na początek jednak, zamiast kupić odpowiednio zabójczą chemię w ogrodniczym, postanowiłem użyć kuracji „organicznej”, opartej na roztworze mydła i octu…

Wyczyściłem roślinkę przygotowaną miksturą, wypłukałem i nie wyglądała nawet źle. Większość białego paskudztwa znikła, zostały po nim tylko bledsze plamki na liściach. Po godzinie zwiędły dwa liście. No cóż, może je za bardzo wytarmosiłem podczas zabiegu… Niestety, kilka godzin później zwiędnięte było praktycznie wszystko. Następnego dnia było jasne, że większość liści i część pędów jest martwa. Czerwce by tego tak sprawnie nie załatwiły… :-(

Pewnie mikstura była za mocna (za dużo mydła lub/i octu), może roślinka za delikatna na taką miksturę, może niedokładnie ją opłukałem. A może wszystko na raz. W każdym razie spieprzyłem sprawę strasznie. Właściwie, to mógłbym tą roślinę wyrzucić, ale postanowiłem dać jej jeszcze szansę. Jakieś tam ostatnie dwa malutkie zielone listki gdzieś się ostały, a dwa inne zwiędły tylko w jakiś 80%…

Wyciąłem co było ewidentnie martwe, podlałem porządnie, żeby wypłukać cokolwiek co się mogło do ziemi dostać i postawiłem roślinkę przy oknie, ale z dala od pozostałych, jakby jeszcze mogła zarażać… Półtora tygodnia po wypadku wygląda tak:

Twilight po przejściach

Niewątpliwie, „ozdobną” roślinkę mam (Twilight to odmiana ozdobna, reszta była dedykowana do jedzenia)…

Na razie na pozostałych roślinkach nie widać niepokojących objawów, a przynajmniej podobnych do tego, co dolegało Twilightowi. Wciąż możliwe, że część insektów przeżyła i gdzieś żerują niezauważone, więc muszę bacznie obserwować. Ale następnym razem kupuję broń chemiczną w sklepie, a nie bawię się w samoróbki.