Wadliwe obwody

Kolejny raz moja drobna ułomność wprawiła mnie w zakłopotanie…

Poszedłem do sklepu elektronicznego po trochę rezystorów… a tam… kumpel z klasy. Poznaję tę twarz (rzadko mi się to zdarza)… ale kompletnie nie umiem skojarzyć z osobą. Czuję, że to kolega z klasy, ale nie mam pojęcia z której i jak się nazywa. On mnie poznał i skojarzył od razu („Cześć. Ty się w ogóle nie zmieniasz!”). Głupio, czy nie głupio, wypytałem go, któż on i skąd się znamy, bo po poprzednim spotkaniu, z innym znajomym na mieście, pozostały mi tylko domysły kto to był. Imię i nazwisko też skojarzyłem, podobno znamy się i ze szkoły średniej i ze studiów. Fajnie. Wiem już kto to, ale jakoś dalej nie do końca kojarzę…

Nie pierwszy i za pewne nie ostatni raz mam problem z rozpoznawaniem ludzi (jestem pewien, że kiedyś własnej żony albo matki nie poznam). I tak się ostatnio zastanawiam… czy to dlatego, że nieużywany narząd obumiera? W końcu praktycznie nie mam żadnego życia towarzyskiego, przyjaciół, czy chociażby znajomych z którymi wychodziłbym „na piwo”. Z drugiej strony, może brak normalnych kontaktów z ludźmi, to efekt upośledzenia tych podstawowych funkcji społecznych… tak, czy siak, dobrze nie jest…

Śniło mi się…

Na początku wziąłem z Krysią udział w biegu. Oboje w grupie amatorów oczywiście. Ja na rolkach, Krysia na piechotę (można było też na nartach biegowych – technika dowolna). Nawet nie musiałem specjalnie zwalniać, żeby córka nie zostawała sama z tyłu (i nikt nas nie wyprzedzał)…

Później znalazłem się w pociągu w którym Parlament Europejski obradował nad soczewicą. Nawet w końcu coś ustalili, jednak potem był jakiś wypadek i wagon z soczewicą wjechał w inny pociąg, w którym jechała Komisja Europejska, która w sprawie soczewicy miała zająć inne stanowisko…

Znalazłem się w pociągu Komisji. Pusto tam było, a za drzwiami mieliła się soczewica (czerwona) w resztkach feralnego wagonu. Spotkałem tam też dziewczynę, która najwyraźniej walczyła w sprawie tej soczewicy. Poinformowałem ją że to za drzwiami to właśnie obiekt jej zainteresowań. Gdy rozmawialiśmy na temat sprawy, obudził się jeden (jedyny?) z pasażerów… baliśmy się, że usłyszy za dużo, ale wyglądało na to, że po polsku on umie tylko „jeden” i „dwa”…

Na koniec, już poza pociągiem, gdzieś „w terenie” rozwiązywaliśmy jakąś zagadkę kryminalną (afera soczewicowa?) w którą zamieszane były dwie pary bliźniaków… jeden z nich to chyba ten w pociągu. Szukaliśmy kogoś z tych drugich bliźniaków… nie znaleźliśmy, bo wcześniej zadzwonił budzik.

Dwa SMSy

Wczoraj wieczorem długo nie wracałem do domu… Jakoś po 23, prawie w tym samym momencie, dostałem dwa SMSy, o podobnym przesłaniu:

Idziemy już spać. Kocham Cię :-* miłej pracy

i:

Wrocisz dzis laskawie do domu?

Niestety… ten pierwszy to jakaś pomyłka z nieznanego numeru…

;-)

Jestem podobno „miłym i szlachetnym panem” :)

Idę dzisiaj do sklepu, biorę z lodówki małe „jednorazowe” masełko i przy kasie proszę o bułkę… a tu, sprzedawca stawia mi na ladzie reklamówkę z litrową butelką wina… szok… ale to jednak nie pomyłka…

Wszystko zaczęło się w zeszłym tygodniu, gdy idąc do tego samego sklepu znalazłem, pod jego drzwiami, portfel. W portfelu żadnych dokumentów, czy kart kredytowych, które pomogłyby zidentyfikować właściciela. Około 150zł, kupa różnych papierków (pewnie głównie stare paragony) i jakiś święty obrazek. Domyśliłem się, że pewnie jakaś starsza pani zgubiła wychodząc ze sklepu. Nie mając lepszych pomysłów oddałem portfel obsłudze sklepu. Ci schowali go w kasie, licząc na to, że właściciel kiedyś się zgłosi.

Najwyraźniej więc właścicielka się znalazła i z wdzięczności zostawiła w sklepie dla mnie podarek. Butelka po Martini zawiera chyba jakieś winko domowej produkcji. Do butelki załączona była kartka z podziękowaniami dla „miłego i szlachetnego pana”. Miłe ze strony tej pani, chociaż zupełnie niepotrzebne. :-)

A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja jestem abstynentem, a żona w ciąży…

Jak się bawiłem w foto-optyka-amatora

Zachęcony wątkiem na forum Nikona wskazanym przez mmm w poprzednim wpisie o moim zepsutym obiektywie postanowiłem dzisiaj samodzielnie obiektyw rozebrać i spróbować coś z tym zrobić…

Obiektyw rozebrałem według instrukcji, ale utknąłem na podjechać zoomem tak, aby soczewka była w maksymalnym górnym położeniu, bo zoom był zacięty. Właściwie od tego zaczęło się to szkło psuć. Rozkręciłem więc jeszcze trochę, według własnego wyczucia, i udało się element z soczewką wyciągnąć. Potem postarałem się części na nowo do siebie dopasować i całość poskładać. Nawet się udało i żadna część nie została.

Już po złożeniu stwierdziłem, że coś jest nie tak (poza brudnymi zewnętrznymi soczewkami, którymi na razie nie miałem zamiaru się martwić) – dźwignia do otwierania przesłony (na potrzeby ostrzenia) jakby nie całkiem działała – przesłona nie otwierała się do końca. Do tego zoom ciężko chodził i tylko w jedną stronę (wcześniej się przekonałem, że jak dojedzie do najdłuższej ogniskowej, to się całkiem zacina i trzeba rozkręcać od nowa). Poza tym wszystko wygląda w miarę ok. Postanowiłem podłączyć obiektyw do aparatu…

Aparat obiektyw zaakceptował. Obraz w wizjerze był (sukces!), ale ciemny (tego się spodziewałem). Autofocus sobie nie radzi (albo mu za ciemno, albo coś jeszcze jest zepsute), ale potwierdzenie ostrości w trybie manualnym działa. I nawet zdjęcia da się zrobić. Nawet nie wyglądają najgorzej jak na te warunki oświetleniowe co teraz tu mam.

Oczywiście do normalnego użytku to się nie nadaje, ale przynajmniej zobaczyłem sobie co jest w środku. :-) A nowy obiekty już kupiony na Allegro i lada dzień powinien przyjść.

No i się zaczyna – nagonka na pedofilów

Niepokoi mnie to co widzę w mediach, ale można było się tego spodziewać.
Dziennikarze i politycy rzucili się żerować na ludzkich emocjach wywołanych
czyjąś pojedynczą tragedią (częstsze tragedie nie są dość dobrymi newsami)
i wydają się zapominać co to fakty, czy zdrowy rozsądek…

No zgadza się, pewien zwyrodnialec przez lata gwałcił swoją córkę, ale czy
to powód żeby nagle nawoływać do kastrowania pedofilów? Przecież wszystko
wskazuje na to, że ten facet nie jest nawet pedofilem! Zaczął się do córki
dobierać, gdy ta miała piętnaście lat, a więc trzeciorzędne cechy płciowe
raczej już miała. To nie pociąg do dzieci był motorem zachowania tego
zboczeńca, ale po prostu dostęp do młodej kobiety nad którą miał pełną
kontrolę. To jest gwałciciel, nie pedofil, ale że gwałty są dość znanym
problemem, to przecież nikt się tym nie będzie zajmował…

No i jak to kastrowanie pedofilów pomogłoby w tym przypadku? Był
ten facet kiedyś skazany za podobne przestępstwa? Jeśli nie, to nie dałoby
nic. Może w jakiś innych przypadkach, gdzie jest recydywa… ale czemu w takim
razie wykorzystywać tę tragedię? Poza tym to rozwiązanie przypomina obcinanie
ręki za kradzież… (ręka ukradła, rękę ukarać) mało to cywilizowane. Przecież
jak ktoś nie ma hamulców moralnych to pozbawienie go popędu płciowego
nagle mu ich nie zwróci – potwór jest w głowie, nie między
nogami.

To kastrowanie to na razie jeden pomysł… ale boję się, że może
ich być więcej. W takiej atmosferze możemy dorobić raczej nie skutecznego, ale
idiotycznego prawa. Nie chciałbym, żeby u nas działy się potem takie rzeczy
jak w USA, gdzie człowiek przyłapaniu na siusianiu przy drodze, albo
nastolatek przyłapany ze swoją o rok młodszą dziewczyną, zostaje wpisany
do rejestru przestępców i jego życie staje się koszmarem (w przyszłości może
mieć ograniczany kontakt z własnymi dziećmi), albo, że ojciec zostaje skazany
za kąpiel własnego dziecka… Prawo tworzone pod wpływem emocji i pod publikę
często nie rozwiązuje problemu, a uderza w niewinnych ludzi.

No i nawet jeśli nam przy okazji politycy prawa nie zepsują, to sama
nagonka medialna może narobić szkód. Ludzie będą się bezpodstawnie bać
wypuszczać dzieci bez opieki (na zachodzie miejscami już jest nie do
pomyślenia, żeby np. dziesięcioletnie dziecko samo szło lub jechało na rowerze
do szkoły – wszędzie jest dowożone, co też nie jest bez wpływu na
zdrowie), czy nawet oddawać pod opiekę nauczycielom czy trenerom…

Trudno też sobie w takiej atmosferze wyobrazić niewinnego człowieka, który
stwierdził u siebie skłonności pedofilskie (to, że podniecają go dzieci, nie
znaczy, że będzie od razu je gwałcił – mnie podniecają dorosłe kobiety
i nie rzucam się na każdą) będzie szukał pomocy. Zamiast tego może popaść
w gorsze problemy widząc w sobie potwora albo bojąc się takiej oceny od
innych.

Nie chcę umniejszać tej tragedii, czy cierpień innych molestowanych
dzieci. Nie chcę bronić gwałcicieli, czy pedofilów molestujących dzieci.
Chciałbym tylko, żeby zachowano umiar i rozsądek. Trzeba zidentyfikować ogólny
problem i pomyśleć czy i jak można jemu zaradzić, a nie szukać doraźnych
rozwiązań pod wpływem pojedynczych, najgłośniejszych przypadków.

BTW. Zastanawiam się też co z matką tej biednej dziewczyny… Że została
zastraszona jakoś mnie nie przekonuje – myślę, że sytuacja była podobna
jak w przypadku większości maltretowanych żon – mąż bije, ale przecież
męża się nie opuści, bo co to za życie bez niego, tyle że tym razem cierpiała
córka…

Zasłyszane na placu zabaw

Dwóch chłopców siedzi na huśtawkach i dyskutuje:

– Wiesz ile ja miałem dziewczyn?

– A ty wiesz ile ja miałem dziewczyn?

– Gdy byłem w maluchach, to wiesz ile miałem dziewczyn.
Jedenaście!

– A ja czterdzieści!

– Niemożliwe! Nawet w jednej klasie nie ma tylu osób.

[…]

– A wiesz, że kolega z klasy mojego brata to się w całej szkole
kocha? Ale tylko w dziewczynach. W chłopcach nie.

Inne atrakcje

Po nieudanej reklamacji
nieudanej wypłaty z bankomatu
dzisiaj znowu składałem w banku reklamacje…

Przy opisie ostatnich wizyt w aptece
napisałem, że wziąłem kwitki, bo już bankowi nie bardzo ufam. I słusznie.
Transakcja niby anulowana, dostałem do ręki potwierdzenie (z logo banku)…
a z konta odpowiednia suma potrącona i nigdy nie oddana. No więc dzisiaj, jak
już włóczyłem się po mieście, poszedłem złożyć reklamację. Pani nawet nie była
zainteresowana kwitkami i wyraziła zdziwienie, że ja wątpię w to, że bank mnie
potraktuje poważnie. Jednak przekonałem ją, żeby ksero kwitków załączyła do
papierów. A oryginałów wolę sam przypilnować.

Ale co tam kłopoty ze zdrowiem i z bankiem… w końcu mają przyjść do mnie
dwie paczki, zamówione na pocieszenie. Specjalnie w pracy czekałem z wyjściem
po drugie śniadanie, do południa (do 12:15 dokładniej), bo wiem, że poczta
przychodzi przed południem. Gdy przychodzi polecony lub paczka (w każdym razie
coś wymagające potwierdzenia) to z portierni dzwonią, żeby odebrać. Nikt nie
zadzwonił, ale wychodząc z budynku spytałem na portierni, czy poczta już była
(była) i czy coś do mnie nie przyszło (podobno nie). Spieszyłem się załatwić
co miałem do załatwienia w mieście, więc nawet nie spojrzałem co tam za szybką
u nich leży.

Gdy wróciłem też mnie nikt informacją o poczcie nie zaatakował (a bywało,
że prawie biegali za mną z papierowym spamem)… No trudno, jak nie
dziś, to może jutro…

Gdy przyszedł czas wychodzić z pracy, okazało się, że nie ma nikogo na
portierni. Nie było nawet komu kluczy oddać. Co gorsza, nie było kogo
opieprzyć… bo za szybką znalazły się dwa awizo do mnie… Olałem oddanie
klucza i poszedłem do domu.

Awiza odebrała żona przy okazji lekcji gry na gitarze (w tym samym
budynku). No więc jutro czeka mnie jeszcze spacer… na dwie różne poczty
(na główną po polecony i na przydworcową po paczkę)… Żeby było śmieszniej,
to w tym samym budynku, w którym mam biuro, też jest poczta, ale to nie mój
rejon…

Oszukany przez bankomat, c.d.

Ciąg dalszy moich przygód
z bankomatem
. Dzisiaj przyszło do mnie pismo z banku:

Szanowny Panie,

W nawiązaniu do Pana reklamacji, dotyczącej częściowej wypłaty z bankomatu
uprzejmie informujemy, że Pana reklamacja jest niezasadna.

W dniu 31-08-2007 r. o godz. 18:06 miała miejsce transakcja na kwotę
500,00 PLN w bankomacie mieszczącym się w Gliwicach przy ul. Kozielskiej 89.
Transakcja ta zakończyła się wypłatą żądanej gotówki i słusznie obciążyła Pana
rachunek.

Informując o powyższym pozostajemy

z poważaniem,

Bank Polska Kasa Opieki S.A.

Ciekawe skąd ta pewność. Jakie procedury ją zapewniły? Pewnie tylko
przeliczyli pieniądze które zostały w bankomacie. A co, jeśli człowiek
napełniający bankomat
na półeczkę z banknotami stuzłotowymi zamiast
dwóch stów położył dwie piędziesiątki, a stówę włożył sobie do kieszeni? Po
mojej wypłacie ilość pieniędzy w bankomacie zgadzałaby się z tym, co powinno
tam być. Czy banki się jakoś zabezpieczają na taką ewentualność? Jak?

Pewnie mógłbym próbować pisać kolejne pisma… ale dla tych 100zł to mi
się nie chce. Najgorsze, że podejrzany bankomat mam najbliżej i raczej nie
zrezygnuję z korzystania z niego. Przynajmniej nie przed kolejną wpadką.