Nowa praca coraz bliżej…

Na dzisiaj wziąłem sobie wolne w starej robocie, bo umówiony byłem w Randstad
w sprawach nowej pracy. Rano zamiast pojechać do Zabrza wziąłem pod pachę odkurzacz
i ruszyłem do nowego biura. Jak jest okazja, to je trochę przyszykuję.
Odkurzyłem, powycierałem kurze, potem wstąpiłem do żony po szczotkę i kij od
mopa i wróciłem do biura umyć podłogę. Zbliżał się czas umówionego szkolenia
BHP, więc ruszyłem w kierunku Górnych Wałów. Po drodze zjadłem drugie śniadanie
z Wieszczem. Miałem jeszcze trochę czasu, to po zlokalizowaniu biura Randstad
popętałem się chwilkę po mieście. Na miejscu byłem i tak przed czasem.

Dostałem kilka formularzy do wypełnienia, odbyłem szkolenie BHP (wraz
z trzema operatorami wózków widłowych) a na koniec dostałem umowę o pracę do
podpisania oraz skierowanie na badania. Lekarz mnie raczej do roboty dopuści,
więc już właściwie wszystko załatwione. :-).

Później wybrałem się na małe zakupki i jeszcze raz wstąpiłem do biura, tym
razem zamontować eleganckie gniazdka przy biurku i ładnie pospinać
kabelki. Gdy tam będę już normalnie pracował, to nie znajdę czasu na takie
pierdoły. Jutro rano na badania (znowu będę się musiał na trochę urwać
ze starej roboty), w środę umówiony fachowiec do mycia okna,
a w przyszły czwartek…. do roboty! Właściwie, to czemu ja to tak przeżywam?
;-)

Moje nowe biuro

Wczoraj, gdy dziewczyny poszły na wygibusy do szkoły muzycznej ja
po raz pierwszy legalnie (za pisemnym upoważnieniem nowego najemcy)
odwiedziłem swoje przyszłe biuro (tak się składa, że to ten sam budynek).
Prezentuje się ono tak:

[biuro, widok przez drzwi]

Na razie pusto, tylko szafa i telefon, które już tam były, oraz dwa biurka
i szafka, które udało się nazbierać. Robotę w tym biurze zacznę od pierwszego
czerwca, ale już wczoraj sobie trochę tam posiedziałem, studiując instrukcję
do systemu alarmowego. Mam nadzieję, że nie zdziczeję całkiem, gdy będę po
osiem godzin dziennie sam tam siedział…

[Jajcuś w nowym biurze]

Awaria…

Przed chwilą dzwoni serwisant, że nie działa system zarządzania siecią.
Główny serwer nie odpowiada na pingi. Loguję się na inną maszynę w serwerowni
i rzeczywiście, master nie odpowiada. Proszę serwisanta, żeby zajrzał
do serwerowni i przyjrzał się serwerowi z prawej strony pod monitorem…
… i dowiaduję się, że żadnego monitora tam teraz nie ma. Ale serwer jest
gdzie był, tyle że ciemny, wentylatory też nie chodzą. Przycisk power
nie działa… przepięcie kabla do drugiego zasilacza też nie pomaga. Zbadanie
drugiego końca kabla wyjaśniło sprawę: wtyczka była wyciągnięta z gniazdka.

Oczywiście to wyjaśnienie tylko częściowe. To kto, kiedy i dlaczego to
rozłączył i gdzie podział się monitor, pozostaje na razie tajemnicą…

Zmiany, zmiany, zmiany…

Zaczęło się

tak niepozornie
… Jednak od tamtego czasu trochę dla tego gościa
zrobiłem… I w sobotę przyleciał do Gliwic z Amsterdamu, specjalnie, żeby
omówić sprawę ewentualnego zatrudnienia mnie na pełen etat… Dzisiaj
aktualnemu pracodawcy złożyłem wypowiedzenie.

Od chyba ośmiu lat pracuję jako administrator w jednej firmie. Robota
administratora zasadniczo mi odpowiada, ale potrafi dać w kość. Szczególnie
dyżurna komórka jest stresująca, nawet jeśli rzadko dzwoni. Poza tym,
sama firma też mi dała w kość. Nie na tyle, żeby już dawno z niej uciec,
gdziekolwiek indziej, ale wystarczająco, by nie mieć wielu wątpliwości gdy
pojawia się lepsza oferta. Jednak wątpliwości były – najbardziej szkoda
tej całej infrastruktury którą stworzyłem, właściwie od zera –
konfiguracja serwerów, architektura sieci, oprogramowanie/oskryptowanie które
to wszystko napędza…

Bez wątpienia w dotychczasowej pracy wiele się nauczyłem. Zarobki spokojnie
wystarczają na życie na całkiem sensownym poziomie. Mając dostęp do firmowej
infrastruktury mogłem rozwijać swoje pasje, mogłem też wspomóc inne projekty
– np. PLD builderem AMD64 i systemem zgłaszania błędów. Wciąż tam mam
swój JID…

Koledzy obiecali, że zaopiekują się serwerem Jabbera. Infrastruktura PLD
może i też mogłaby zostać, ale, że nikt blisko związany z PLD w firmie nie
zostaje, to pewnie jednak będzie to trzeba gdzieś przenieść. Swoją pocztę
i swoje WWW wyniosłem już dawno. Przeniesienie list dyskusyjnych moich
projektów to tylko kwestia czasu.

Szef moje wypowiedzenie przyjął spokojnie. Najbardziej zaskoczony był
kolega, który nie spodziewał się tak szybkiego awansu. Koleżanki się
zapłaczą… ;-)

Nową pracę zacznę jak mi się skończy okres wypowiedzenia, czyli na początku
lipca, albo wcześniej, jeśli koledzy wcześniej uznają, że poradzą już sobie
sami. Prawdopodobnie doczekam jeszcze pierwszej instalacji światłowodowej
w firmie :-).

W nowej pracy też będę trochę adminował, ale nie to ma być moim głównym
zadaniem. Trudno właściwie powiedzieć kim dokładnie będę. Chyba po prostu
developerem w szerokim tego słowa znaczeniu. W tym programistą, chociaż
tego chciałem uniknąć. Do tego analitykiem, projektantem i czymśtam jeszcze, po
trochu.

Mimo, że płacę mam ustaloną w Euro, to pracować mam tutaj, na miejscu.
Dostanę jakieś malutkie biuro, z biurkiem i komputerem i jakoś będę miał sobie
radzić. Jak szefa dwa razy do roku zobaczę na oczy, to będzie dobrze. Zresztą,
po roku mogę już tej pracy nie mieć, jeśli to przedsięwzięcie nie wypali (co
zapewne będzie w dużej mierze zależało ode mnie). Jednak mam zamiar spróbować
– warunki są, jak dla mnie, jak najbardziej zachęcające.

Klamka zapadła… zobaczymy co będzie dalej…

Próba zasilania…

Część naszego sprzętu, a przede wszystkim zakończenia naszych głównych
łączy mamy w zapchanej szafie w budynku pewnej dużej firmy telekomunikacyjnej.
I w tym budynku w każdy trzeci wtorek miesiąca przeprowadzane są próby
zasilania awaryjnego. Podobno od zawsze. Myśmy się o tym dowiedzieli
w zeszłym miesiącu, gdy ni z tego, ni z owego, nasz UPS stwierdził, że jest
on battery. Potem, że on line, on battery… aż straciłem
z nim kontakt. Na miejscu okazało się, że wszystkie UPSy (nie tylko ten
w naszej szafie) migają diodkami, popiskują, a przede wszystkim robią:
pstryk… pstryk… pstryk… pstryk. Nasze serwery właśnie się
wyłączały. Sytuacja wróciła do normy dopiero o 11-tej w momencie zakończenia
próby. Oczywiście jeszcze trochę potrwało, zanim doprowadziłem swoje serwery do
porządku…

Gdy dzisiaj rano zauważyłem drobne przerwy w połączeniu z tamtą
serwerownią, od razu sprawdziłem stan UPSa. Potem spojrzałem na zegarek:
wtorek, godzina 10:00. Wszystko jasne. Od razu pobiegłem do tamtego budynku,
licząc na to, że uda mi się przestawić czułość UPSa i w ten sposób może
opanować sytuację. Nic z tego, nie dam rady się dostać do tylnej ścianki
urządzenia, a o ile pamiętam tam był odpowiedni przełącznik. Bateria już się
kończyła, serwery częściowo powyłączały, a ja po prostu ręcznie całkowicie
wyłączyłem tego UPSa. Nie wiadomo ile tego pstryk… pstryk… by
jeszcze wytrzymał. Przypomniałem sobie, że przecież w firmie mamy przenośny
agregat, więc zadzwoniłem, żeby ktoś mi go przyniósł.

Trochę trwało zanim udało nam się ten agregat uruchomić. Potem trzeba było
doprowadzić systemy do porządku. W między czasie raz nam agregat zgasł…
W końcu udało nam się wszystko uruchomić o godzinie 11:00, gdy już wróciło
główne zasilanie. Ale mimo to byliśmy trochę do przodu. Poczekaliśmy aż sie
bateria naładuje i wpięliśmy szafę do właściwego gniazdka. Dwie godziny
stracone, klienci wściekli…

A w tym wszystkim najbardziej podoba mi się ta cała idea tych prób.
Przychodzą goście o 10:00, wyłączają główne zasilanie, włączają agregat i sobie
tam siedzą i plotkują. Zupełnie nic ich nie obchodzi, że komuś coś nie działa
(a nie tylko my się skarżymy). Oni mają zlecenie zrobić taką próbę to robią.
U nich działa.

Pytałem się administratora budynku (właściwie zastępce), gdzie i w jakiej
formie mam skargę wysłać. Dowiedziałem się, że nie skargę, tylko
zawiadomienie o problemie, ale namiary dostałem. Pisemko poszło.
Zobaczymy co będzie za miesiąc…

SNMP pod Linuksem…

Mamy w firmie kilkadziesiąt modemów, kilkanaście zarządzalnych switchy,
ileś urządzeń radiowych. To wszystko razem tworzy dość skomplikowaną sieć.
A ja, wraz z kolegami muszę nad tym zapanować. Oczywiście radzimy sobie, ale
bywa to dość upierdliwe. Zwykle konfigurujemy urządzenia i badamy ich stan
przez WWW lub telneta. Oczywiście każde urządzenie ma inny interfejs,
a z każdym z tych interfejsów są jakieś problemy (np. w jednym modemie hasło
zmieniam elinksem, a przepustowość firefoksem, bo pierwsze nie działa
w firefoksie, drugie w elinksie). Sprzętu przybywa, więc zarządzanie nim staje
się coraz większym problemem.

Fajnie by było móc zarządzać wszystkim z jednego miejsca. Można część zadań
zautomatyzować jakimiś skryptami z osobnymi backendami dla każdego typu
urządzenia (tak mam teraz zrobiony backup konfiguracji części urządzeń)
i całością zarządzać w jednym miejscu (własny interfejs WWW), ale tu byłaby
kupa roboty. Taka śmierdząca kupa… więc sobie to daruję, przynajmniej na
większą skalę.

Jest jednak coś co łączy większość naszych urządzeń: SNMP. Prawie wszystkie te urządzenia obsługują
SNMP. Dotychczas używałem tego tylko do monitorowania wykorzystania łącz,
ewentualnie traktowałem jako ficzer, który należy wyłączać ze względów
bezpieczeństwa (niektóre urządzenie po ustawieniu hasła dostępu do WWW
i telneta dalej pozwalały na dostęp r/w przez SNMP z community name
private). Wczoraj, myśląc nad zautomatyzowaniem kolejnego zadania
(przygotowania konfiguracji MRTG dla wszystkich switchy, zsynchronizowanej
z danymi o topologii sieci z bazy danych), zacząłem się zastanawiać, czy nie
można by spróbować tego SNMP jakoś szerzej wykorzystać…

Od razu zaznaczam, że z SNMP jestem dość zielony, co może mieć duży wpływ
na to co napiszę poniżej – jak pisze bzdury, to prosze dać znać.

Wiem, że jest coś takiego jak słynne Open View, którego na oczy nie
widziałem, ale podejrzewam, że byłoby tym czego poszukuję. I to, że na pewno nas
na to nie stać. Postanowiłem poszukać coś tańszego, najlepiej otwartego i za
darmo. Zacząłem oczywiście od tego co widzi poldek…

Poldek, poza narzędziami do monitorowania urządzeń, w sensie rysowania
statystyk (to mi już u mnie MRTG + RRDTool załatwiają), znalazł niewiele. GXSNMP
jest nierozwijany od lat, a gdy go ostatnio oglądawał, to się za bardzo nie
nadawał do użytku. Tym razem sobie go darowałem. Kolejny był Scotty, którym już
też kiedyś się bawiłem. Pamiętam go jako brzydkie, ale działające coś w Tk/Tcl.
Chciałem znowu tego spróbować, ale nawet się nie uruchomiło. Scotty okazał się
niekompatybilny z aktualnym Tcl (używa jakiegoś prywatnego symbolu, którego
w nowej wersji biblioteki brak). Na razie nie chciało mi się z tym dalej
walczyć.

GXSNMP i Scotty to narzędzia nie tylko do zarządzania siecią przez SNMP, ale
też, a może przede wszystkim, do rysowania mapy sieci. Do SNMP poldek pokazał mi
jeszcze Mbrowse – Mbrowse is an SNMP MIB browser based on GTK and
net-snmp
. Pomyślałem, że to może się przydać – pozwoli się dobrać do
konkretnych zmiennych urządzenia. Po zainstalowaniu się nawet uruchomił, pokazał
drzewko MIB… ale nie udało mi się tym odczytać chociażby jednej wartości
z localhost (snmpwalk i snmpget z konsoli działały).
Do kitu.

W PLD nie znalazłem czego szukałem (rzadko to się zarza), to zajrzałem na
Freshmeat. Pierwsze na co tam
trafiłem, to MIB
Views
, firmy Muonics. Oprogramowanie komercyjne, z możliwością darmowego
wypróbowania przez piętnaście minut. Postanowiłem spróbować. Na pierwszy rzut
oka wygląda podobnie do Mbrowse, tyle że dużo ładniej… i działa. Wygląda na
to, że to co ma robić, to robi i robi to dobrze. Interfejs jest ładny
i wygodny (na tyle, na ile mnie się to udało teraz stwierdzić). Jednak raczej
tego nie kupimy – MIB Views nie daje żadnych mechanizmów zarządzania
całą siecią. W danym momencie pracuje się z jednym urządzeniem (agentem
SNMP), a żeby przełączyć się na inne trzeba od nowa podawać jego parametry.
Jeszcze muszę zobaczyć jak to będzie działać z konkretnymi urządzeniami (na
razie bawiłem się w domu, tylko z localhost), ale raczej to sobie darujemy.

Na Freshmeatcie znalazłem też trochę otwartego lub darmowego
oprogramowania. W szczególności zainteresowały mnie dwa Javowe programy: Open
Eyes i NetWhistler. Obydwa służą do
tworzenia mapy sieci i zarządania siecią. Pierwszy ma brzydki i mało
intuicyjny interfejs, nie chciało mi się w to wgłębiać. Drugi wydaje się
całkiem sensowny, ale strasznie długo z nim walczyłem, żeby dodać tam chociaż
jedną maszynę. Okazało sie, że NetWhistler działa tylko uruchomione z roota,
inaczej wali jakimiś mało mówiącymi wyjątkami. To zdaje się być normą
w oprogramowaniu Javowym – oprogramowanie zakłada, że ma dostęp do
wszystkich swoich plików, a instalator NetWhlister upierał się jeszcze, żeby
instalowac z roota. W każdym razie, z roota chodzi i nawet daje się używać,
ale na kolana nie powala. I zakłada, że wszystko jest zorganizowane w ładne
podsieci IP (u nas to bardziej skomplikowane – wiele VLANów, podsieci
w kilku VLANach jednocześnie, adresy oderwane od jakiejkolwiek podsieci)
i bezpośrednio dostępne (u nas wiele sieci jest odizolowanych, nie chciałbym
włączać pomiędzy nimi routingu, żeby wszystko dało się zapingowac z workstacji
adminów). Może warto się tym jeszcze pobawić… a może i nie.

Z oprogramowania na Freshmeat znalezionego pod hasłem SNMP zainteresowało
mnie jeszcze jedno: Internode
Nodemap
. Internode Nodemap to zestaw narzędzi to tworzenia map sieci, ale
nie koncentrujące się na urządzeniach, ale na łączech. Sama mapa nie jest
wyklikiwana, ale wczytywana z plików konfiguracyjnych. Pod każdą mapkę może być
podłożony obrazek jako tło – w ten sposób można np. wrysować swoje łącze
na plan miasta. To mogło by się dobrze u nas sprawdzić, wymagałoby jednak sporo
pracy – wypadałoby zrobić coś co zamieni dane o topologii sieci z naszej
bazy na plik konfiguracyjny dla Internode Nodemap i dołożyć informacje
o geograficznym/fizycznym położeniu urządzeń (czyli zrobić interfejs w którym to
będzie można wyklikać). Możliwy do uzyskania efekt kusi, więc może się tym
zajmiemy.

Wciąż nie jestem w pełni zadowolony z wyniku poszukiwań. To co znalazłem
może i może się do czegoś przydać, ale ciągle to nie jest to.
Nie znalazłem narzędzia, które mógłbym po prostu zainstalować i stosować,
wiedząc, że ułatwi mi pracę i nie musząc dostosowywać tego do naszej sieci, czy
naszej sieci do tego narzędzia. Np. myślałem o czymś, co mogło by bezpiecznie
(wykorzystując SNMPv3) korzystać z SNMP proxy na maszynach z dostępem do
zamknietych sieci. Jednak mało co umie SNMP w wersji 3, a obsługi proxy (czy
raczej kontekstów, bo jak dobrze zrozumiałem, to do tego się to sprowadza) nie
widziałem nigdzie. Liczyłem też na to, że uda się jakoś wykorzystać dane
o topologii sieci z naszej bazy – co do czego i jak jest podłączone.
A może wciąż gdzieś tam jest coś, czego nie znalazłem, a co rozwiązało by
wszelkie moje problemy…

Zmiany w firmie…

Wreszcie zatrudnili nowego admina. Powinien być najpóźniej od grudnia, bo
ostatnio zapiernicz był straszny (we dwóch robiliśmy za trzech), ale ważne że
już jest. Właściwie, to tylko pojawił się w pracy i już znacznie mniej
roboty było. Nic się nie popsuło. 🙂

Przyszedł też nowy magazynier (zastanawiamy się czy będzie po biurach
wózkiem widłowym jeździł) i odeszła koleżanka, którą chciałbym tutaj, przy
okazji, pozdrowić ;-)

Coraz ciężej się w tych kolegach i koleżankach w pracy połapać – coraz
częściej nie mam pojęcia kto mi mówi cześć

Zima, zima, zima…

Wczoraj zapowiadali, że będzie padał śnieg i na drogach będą ciężkie
warunki. Więc rano wstałem wcześniej, bo dodatkowo jeszcze był czas zatankować.
Wyszedłem o 7:15 (normalnie po 7:30 starcza). Śnieżek padał, ale nie wyglądało
tragicznie. Samochód trochę przysypany, droga osiedlowa też, ale nic
strasznego. Mimo to wiedziałem, że się spóźnię (odśnieżanie samochodu
i tankowanie jednak trochę trwa). Z osiedla wyjechałem bez problemu, przez
miasto do stacji, po białych drogach, też. Na stacji niestety długo czekałem na
obsługę (gazu niestety nie można samemu sobie nalać), potem w kolejce do kasy.
Gdy wróciłem do samochodu, okazało się, że do jazdy się za bardzo nie nadaje
– tak zasypało szyby. Zadaszenie dystrybutorów nie pomogło, bo śnieg
padał w poziomie. Kolejne odśnieżanie i powolutku do pracy. Tam na
zaśnieżonym parkingu też sobie poradziłem, a ostatecznie spóźniony byłem jakieś
10 minut. Zima jak zima…

W pracy zapiernicz, bo w tym tygodniu jestem jedynym adminem. Wyszedłem pół
godzinki później niż zwykle z powodu ilości pracy i z powodu małego firmowego
spotkanka sylwestrowego. Żonka zapowiedzianym opóźnieniem nie była
zachwycona, bo liczyła, że zrobię zakupy. To zrobiłem jeszcze pod firmą.
Z zakupami mogłem już wracać…

Samochód cały w śniegu. Z 30cm na dachu i przedniej szybie, z dwa razy tyle
wokół auta. Przednich kół prawie nie było widać. Wcześniej widziałem jak inni
się mordowali ze swoimi samochodami. No cóż, trzeba było odśnieżyć i to tak,
żeby sobie nie zasypać drogi wyjazdu. Zresztą tę drogę też trzeba było sobie
przygotować. Na szczęście sypki śnieg łatwo było odgarnąć drogą.

Ciężko się jechało tymi małymi uliczkami przy parkingu. Pojechałem odrobinę
naokoło, żeby szybciej dojechać do główniejszej ulicy… Ale na
główniejszej nie było dużo lepiej. Może śnieg odrobinę bardziej ubity,
ale wciąż ciężko. Na jeszcze główniejszej podobnie, ale już się
przynajmniej nie grzęzło w śniegu. W śnieżnych koleinach się jechało nawet
nieźle, z pewnym poczuciem bezpieczeństwa, bo nawet jak trochę odrzuciło na
bok, to samochód wracał na miejsce. Gorzej jakby się chciał z kolein wyjechać.
Dojechałem na najgłówniejszą – DK-88. Tam i lepiej i gorzej.
Gorzej, bo ogólnie śniegu nie mniej niż na miejskich ulicach i nie ujeżdżony na
całej szerokości, lepiej bo mniejszy ruch i proste, wyjeżdżone koleiny.
Z ciekawostek po drodze to spotkałem grupę wariatów, co sobie spacerowali taką
koleiną (a co będą szli po kolana w śniegu poboczem, albo jakimś chodnikiem).
W ciemnych kurtkach i zdawali się nie rozumieć czemu na nich trąbie. Niby
koleina szeroka i mieli miejsce (minąłem ich prawym lusterkiem o parę cm), ale
przecież w każdej chwili mogło mi odbić samochód w bok, hamowanie nie miało
sensu, a ominąć ich bardziej byłoby ciężko, bo jak wyjechać z takich kolein?
No i ich widać prawie nie było, bo w ciemnych kurtkach… ludzie czasem nie
myślą… a potem krzyże przy drogach i płacz rodzin…

Pogoda nie służyła też mojej wycieraczce (jedna na przedniej szybie
genialny wynalazek w Uno) – gumka się trochę przesunęła, potem
wygięła i miejscami zalepiła śniegiem. Będąc jakieś 500m od domu (10 minut
w korku) miałem widoczność tylko przez 2cm pasek przedniej szyby. Nie było
sensu nic tym zrobić, bo nie stanę na środku drogi, a po zjeździe na pobocze
już bym do ruchu się nie włączył (co jakiś czas mijałem takie zakopane
samochody na awaryjnych). Jakoś dojechałem do wjazdu na osiedle…

Na tym wjeździe (200m od domu?) zaczęła się zabawa. Kopny śnieg i samochód
nie bardzo chciał w tym jechać. Czyli: do przodu parę metrów, metr do tyłu,
rozpęd, do przodu, parę metrów do tyłu itd. W pewnym miejscu i to się nie
sprawdzało, to musiałem wysiąść (przy okazji poprawiłem wycieraczkę) i odgarnąć
trochę śniegu, a potem znowu to samo. W końcu podjechałem pod blok. Mieszkam na
drugim końcu tego bloku, ale tam już wjeżdżać nie chciałem – ta uliczka
(nieciekawa i latem) wyglądała wyjątkowo niezachęcająco, a pod żywopłotem było
trochę miejsca… i góra śniegu.

W akcie rozpaczy zadzwoniłem do żony. Stanęło na tym, że rzuciła mi
dupoślizg (lepsze do kopania niż ręce i nogi) i klucze do garażu wujka.
Liczyliśmy na łopatę w garażu, jednak z odpowiednich narzędzi znalazłem tam
jedynie kawałek deski… Tym kawałkiem deski zaczynałem odśnieżać drogę przed
samochodem i upatrzone miejsce pod żywopłotem. Po jakimś czasie pojawiła się
żonka z Paskudą i kolejnymi narzędziami do zjeżdżania. Żonka pomogła mi
w odgarnianiu śniegu, takim dużym plastikowym talerzem. W końcu
zaparkowałem pod tym żywopłotem. Jednak uznaliśmy, że zostało za mało miejsca
dla desperatów, którzy chcieli by wjechać dalej, albo wyjechać z garaży. Jednak
za którymś podejściem udało się ustawić samochód w miarę sensownie. Uff… ciężko było.
Potem chwilka zabawy z dzieckiem na górce (jak już wyszła na dwór, to niech ma coś z tego)
i można było wrócić do domku. Ostatecznie na obiad dotarłem właściwie w porze kolacyjnej.
Ale warto było, bo rybka była pyszna.

A jutro sylwester… jesteśmy zaproszeni na imprezę w Zabrzu… ciekawe jak
tam dojedziemy. Jeśli dalej będzie tak padać, to ciężko będzie wyjechać.
Jedyna nadzieja w desperatach, którzy będą chcieli ze swoich garaży wyjechać
– wtedy i wyjazd dla mojego autka przy okazji mi odśnieżą.

No i szkoda, że nie miałem ze sobą aparatu. Ciekawe ilustracje do wpisu
mógłbym wrzucić.

Urlopu dzień czwarty

Wczoraj i przedwczoraj realizowałem głównie punkt pierwszy mojego planu
urlopowego
. Poza tym przed południem zajmowałem się dzieckiem, a wieczorem
dłubałem coś dla Holendra. Więc nie było o czym pisać.

Dzisiaj natomiast, wróciłem do punktu drugiego. Tym razem wybrałem się na
konie (tak, już nie tylko Ika będzie
przynudzać). Na miejscu instruktor stwierdził Pan jest jeżdżący, więc można
Panu dać Dakara. Bo Pani się boi.
. Ja na konia wsiadałem po raz trzeci
(właściwie to miała być druga pełnowymiarowa jazda), a Pani nie dość, że jeździ
ode mnie dużo dłużej, to i sporo lepiej. Ja się jednak nie broniłem, żonka
o Dakarze mówiła dużo dobrego. Głównie to, że chodzi bardzo chętnie i sam rwie
się do galopu. Ja się nie rwę, ale uznałem, że jakoś konia zatrzymam…
najwyżej zlecę.

Instruktor pomógł mi osiodłać konia, wpuścił na ujeżdżalnie i pozwolił
jeździć. Na początku z 10 minut stępem, co nie było proste, bo Dakar każdy mój
ruch w siodle traktował jako sygnał do kłusu, więc parę razy musiałem go
wstrzymywać. W końcu przyszedł i czas na kłus. Koń ruszył chętnie… i jak się
rozpędził, to dopiero poczułem jak fajnie jest jeździć konno. Poprzedni kłus na
Bohunie to nie było to. Dzisiaj też czułem, że jazda kłusem za Bohunem, to dla
Dakara powolny spacerek. Kilka razy Dakar ruszył galopem szczególnie, gdy
galopowały inne konie. Nie pozwalałem jednak długo cieszyć się mu tą
przyjemnością. Dla mnie to chyba jednak trochę za wcześnie. Chociaż… jakoś
nie czułem, żebym miał w tym galopie spadać.

W sumie jeździłem jakieś 1.5h (płaciłem za godzinę). Skończyłem gdy już
siedzenie mocno protestowało, a koń ze mną robił już co chciał. I nawet bardzo
obolały po tym nie jestem, co więcej po jeździe mnie energia rozpierała, aż
chciałem żonie te okna umyć ;-). Może rzeczywiście się nauczę
jeździć konno…

A teraz coś z zupełnie innej beczki – Holender wysłał do mnie dwie
paczki ze sprzętem. Jedna podobno jeszcze w Holandii, a druga już wczoraj była
na miejscu, tyle że mnie nie zastała, informacji żadnej nikt mi nie zostawił.
Dzisiaj niby znowu krąży (pewnie też mnie nie zastali). Próbowałem dodzwonić
się do firmy kurierskiej, ale tylko posłuchałem sobie muzyczki. Może jutro
przed południem się uda i jakoś tę przesyłkę upoluję.

Update: paczka dotarła, jeszcze dzisiaj, przed 21:00. :-)