Wczoraj rano obudziłem się już mniej zasmarkany niż poprzednio. To trochę
dziwne, bo mnie katar zwykle nie przechodzi ani w tydzień, ani w siedem dni,
niezależnie czy leczony, czy nie. W każdym razie tym razem się znacznie
polepszyło.
Z okazji imienin, oprócz wręczonej wcześniej książki żona
przygotowała mi jeszcze jedną niespodziankę (na którą cicho liczyłem)
— ubrała się w krótką spódniczkę i obcisłą bluzeczkę odsłaniającą pępek,
a pod tym wszystkim tylko stringi. Mniam! Niestety, po obiedzie się przebrała
i na kolejną taką atrację pewnie będę musiał kolejny rok czekać
:-(
— ona się w tym źle czuje
. Trudno. Ja się źle
czuję w bokserkach, ale też się czasem poświęcam ;-)
.
Moje imieniny to też imieniny mojego teścia (imiennika), więc dla podwójnej
okazji teściowa zrobiła ciasto z bananami. Też mniam, ale oczywiście bez
porównania. Od teściów dostałem koszulę, a teść od córki (mojej żony) i
wnuczki (Krysi) dostał bukiety polno-leśnych kwiatów, własnoręcznie przez nie
zbieranych. Właściwie to dzięki teściom zacząłem obchodzić imieniny. Akurat
wypadają wtedy gdy zwykle z teściami (przydają się — można im zostawić
czasem dziecko) wyjeżdżamy na wakacje, to czemu teść sam ma świętować?
Dzisiaj czuję się jeszcze lepiej. Rano nawet wykąpałem się w morzu (mimo
chmur było bardzo ciepło) i nawet mi to nie zaszkodziło (jeszcze?). Właściwie
temperatura wody nie zachęcała do pełnego zmoczenia, ale po spacerku do
Niechorza (po kolana w wodzie) i z powrotem (środkiem plaży) trudno było do
tej wody nie wejść, mimo że już wszyscy zbierali się na obiad (o chorej porze:
13:00).
Po obiedzie wybrałem się do lasu. Tym razem tylko jedna kurka. No wysyp
grzybów jak cholera! Ale znowu trochę popadało, więc jakaś nikła nadzieja
wciąż jest…