Z pamiętnika hipochondryka

Dzisiaj byłem u lekarza w poradni rehabilitacyjnej. Zostałem zapisany na
prąd elektryczny, laser i na ćwiczenia. Pani doktór stwierdziła,
że mam się dużo ruszać (ale gdy mocno boli, to rzeczywiście nie), że
w ogóle będzie tego coraz więcej, bo teraz młodzież unika ruchu jak może itp.
Co ciekawe, ta pani, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich lekarzy, zauważyła
nieprawidłowość na zdjęciu RTG (zwężenie przestrzeni między dwoma kręgami).

Spytałem się co z lekami, które mi się kończą. Podobno lepiej unikać, bo to
straszne świństwo (wrzodogenne), ale jak nie będę mógł wytrzymać, to mam
się zgłosić do swojego lekarza po dokładkę. Na konie będę mógł wrócić, ale
dopiero jak mi przejdzie. Po serii zabiegów powinno być lepiej, jak nie będzie,
to mam się zgłosić po kolejną…

No cóż. No to od osiemnastego dam się kopać prądem, prześwietlać laserem
i męczyć na gimnastyce. Ciekawe co z tego wyniknie…

Z pamiętnika hipochondryka

W sobotę wieczorem wysiadając z samochodu zobaczyłem wszystkie gwiazdy (i nie tylko
dlatego, że było późno). W nocy się nie wyspałem, bo nawet przewracanie się na
drugi bok sprawiało ból. Ba, nawet leżenie bez ruchu bolało… Rano więc byłem
nie tylko obolały, ale i marudny. Żona kolejny raz przypomniała, że powinienem
znowu wybrać się do lekarza. Ale okazała też litość i nie kazała mi jechać do
Szałszy (co wiązałoby się z wsiadaniem i wysiadaniem z samochodu… ała).
Jednak zgodnie z ostatnimi zaleceniami lekarza postanowiłem się jednak ruszać
– poszedłem na pieszy, czterogodzinny spacer, do pobliskiego lasu. Nawet
jakieś grzybki znalazłem i wróciłem nieco mniej obolały.

Po wizycie u doktora A (Panie, teraz każdy tak ma!) i u pani doktór
B (To początki zmian zwyrodnieniowych – będzie panu to dokuczać już
do końca życia
) miałem wątpliwości, że jakiś lekarz jeszcze będzie mi mógł
skutecznie pomóc, chyba że przepisując mocniejsze środki przeciwbólowe,
a uśmierzanie bólu do nie wiadomo kiedy nie byłoby rozwiązaniem mnie w pełni
satysfakcjonującym. Jednak od ostatniej wizyty, mimo stosowania się do
zaleceń, było ze mną coraz gorzej. No i żona nalegała. Dziś więc wybrałem się
do przychodni i trawiłem do pani doktór C. Właściwie to ją mam wpisaną jako
swojego lekarza rodzinnego, ale jakoś nie udawało mi się do niej trafić (ale
też bardzo się nie starałem).

Pani doktór stwierdziła, że zmiany zwyrodnieniowe to nie są, bo ja młody
i zdjęcie nic nie wykazało. Uznała, że to zapalenie nerwu kulszowego
i przepisała lek przeciwzapalny/przeciwbólowy (zapewniając, że to będzie mnie
leczyć, nie tylko uśmierzać ból), coś osłonowego dla żołądka, jakiś lek
rozkurczający i witaminę B1. Dodatkowo, wypisała skierowanie do poradni
rehabilitacyjnej, ale rehabilitacji mam się poddać dopiero jak mi trochę
przejdzie. Teraz raczej mam unikać zbytniej aktywności (czyli jednak darować
sobie pływanie i rowerkowanie). Chciała też dać L4, ale jej wytłumaczyłem,
że po pierwsze, nie mogę sobie teraz na to pozwolić, a po drugie sam sobie
jestem pracodawcą i papierek mi niespecjalnie potrzebny.

Zapisałem się do poradni rehabilitacyjnej (na razie konsultacja
u tamtejszego lekarza) i poszedłem do apteki. Tam pani od razu stwierdziła, że
taka normalna B1 mi nic nie pomoże, powinno to być B1 forte, ale na
recepcie nie jest to napisane, ale i tak mi sprzeda i sprzedała. Resztę
recepty też. Od razu łyknąłem prawie cały komplet… i już jakby trochę
lepiej. Mogę wstać z krzesła i od razu mnie nie skręca całkiem z bólu.
Wyglądam podobno też już mniej smętnie. :-)

Podobno to może potrwać miesiąc zanim będą konkretne efekty kuracji…
zobaczymy. Jak się nie uda, to podobno mogę jeszcze dostać skierowanie do
neurologa.

Basenowo

Zalecenia lekarza to poważna sprawa, więc staram się tak dwa razy
w tygodniu być na basenie. Niestety, basen na Warszawskiej zamknięty (przerwa
techniczna do 9 września) i musiałem się przestawić na ten na Sikorniku.

W sobotę po błądzeniu wokół osiedla udało mi się tam trafić i nawet
wykąpać. Dzisiaj, gdy dziewczyny poszły do szkoły muzycznej, postanowiłem
znowu się tam udać. Dojechałem, chcę płacić, a pani w kasie mówi mi, że raczej
nie teraz, bo od 17:30 do 18:30 pływalnia jest zarezerwowana. Okazało się, że
jak zaczął się rok szkolny, to wszystko jest inaczej, a zresztą,
wszędzie jest to napisane. A wszystko takim tonem, że powinienem się
chyba wstydzić, że nie wiedziałem… Zresztą, już poprzednim razem, z jakiegoś
powodu kobieta przy kasie mi podpadła. Na Warszawskiej było jakoś przyjaźniej.

Rzeczywiście były karteczki o rezerwacji, ale nie przypominam sobie, żebym
je tam widział w sobotę. Informacje o godzinach otwarcia w roku szkolnym
czytałem i, że przed 15:00 nie ma czego tam szukać wiedziałem. Najgorsze, że
takie niespodzianki są w czasie, gdy drugi basen jest zamknięty, a przecież
oba prowadzi ten sam gospodarz
– mogli by to wziąć pod uwagę.

Drugi raz dzisiaj się nie wybieram, bo, po pierwsze, nie chce mi się
jeździć tam i z powrotem, a po drugie, boję się, że w takich okolicznościach,
to będzie tam po prostu tłoczno.

Wycieczka

Rano, jak co niedzielę, byliśmy w Szałszy na konikach. Ja, ze względu na swój
kręgosłup, jazdę sobie odpuściłem… ale ruszać się trzeba (chociażby ze
względu na ten mój kręgosłup), więc po obiedzie wybrałem się na rowerek.

Nie czując się najlepiej nie wiedziałem jak daleko dojadę. W końcu cały
czas bolało – już nie tylko krzyż ale i lewe biodro, czy chwilami cała
noga aż do stopy. Najbardziej, gdy próbowałem się obrócić, aby obejrzeć się za
siebie, albo gdy na jakimś wyboju nie podniosłem się z siodełka. Jednak, po
jakiś dziesięciu kilometrach ciągłego pedałowania, przeszło. Mogłem się
obracać, wykrzywiać, jeździć po wertepach i nic nie bolało.
:-)

Niestety, nie ma za dobrze… wystarczyło na parę minut zejść z roweru
(żeby pojeść sobie jeżyn?) i mój kręgosłup znowu o sobie przypominał,
przynajmniej na kilka następnych kilometrów.

Dobra dosyć marudzenia. W sumie dzisiaj przejechałem trochę ponad 30km,
dojechałem do Rachowic,
a z nieprzewidywanych atrakcji zobaczyłem pomnik Juliusza Rogera.
Zaskoczył też mnie Kozłów, nie dość, że większy niż myślałem, to układ ulic
ma taki, że ciężko się nie zgubić. Mam nadzieję, że uda mi się na podobne
wycieczki jeździć częściej.

Z pamiętnika hipochondryka

No to dzisiaj poszedłem do znachora (skoro żona już mnie umówiła…). Do
kręgarza, znaczy się. Trochę mnie powyginał, popodrzucał. Na końcu
pogruchotał moimi kręgami szyjnymi i pyta się czy lepiej… Ja próbuję się
schylić i twierdzę, że bez zmian (przemilczałem to, że odrobinę mnie głowa zaczęła boleć po tym
gruchotaniu). To on się chwilę zastanowił… to może
akupunktura?
Ja na to, że nie, dziękuję. No to się pan zasmucił, że
w niego nie wierzę (jeśli wiara miałaby mi pomóc, to niech to będzie wiara
w lekarzy).

Na koniec powiedział, żebym trzymał bolące plecy w cieple, to może
przejdzie… No i zbiedniałem o 40zł.

No i doigrałem się

Piszę to klęcząc przed komputerem. Gdybym usiadł, to bym miał potem problem
ze wstaniem z krzesła: straszny ból w okolicach krzyża i lewego pośladka….

Bóle krzyża miałem już wcześniej. Na początku sporadycznie. Kilka miesięcy
temu zaczęło mnie to męczyć trochę bardziej regularnie. Po jakiś trzech
miesiącach powracającego, mniejszego i większego bólu, poszedłem do lekarza.
Dowiedziałem się, że teraz wszyscy tak mają, że pewnie mnie przewiało,
że trzy miesiące bólu krzyża to jeszcze nic takiego i dostałem tabletki
przeciwbólowe (Ketoporofen w jakiejś wersji do długotrwałego stosowania).
Łykałem grzecznie przez miesiąc. Trochę pomogło, z czasem bóle właściwie
ustały. Było całkiem nieźle nawet po odstawieniu tabletek. Ale czasem jeszcze
trochę kręgosłup przypominał o sobie.

Pojechaliśmy na wakacje. Pakowanie, siedem godzin jazdy samochodem,
wypakowywanie. Tam znowu mnie pobolewało. Ale co tam… żyć się dało. Jazdy
konnej też sobie nie odmawiałem. Potem powrót. Parę dni w domu i wyjazd do
Warszawy. Tym razem pociągiem, ale za to z wielkim plecakiem. Tam już ból dawał
mi się mocno we znaki. Nawet się zastanawiałem, czy wsiadać na konia… ale
czemu nie, skoro po to do tych znajomych przyjechaliśmy. Droga powrotna. Jako
jedyny facet w przedziale podawałem kobietom bagaże… Następnego dnia w pracy
wstanie z krzesła to był horror…

Już w Warszawie zdecydowałem, że trzeba by się z tym bólem znowu do lekarza
udać. Tym razem do innego niż pan teraz wszyscy tak mają (podobnie
oceniał inne dolegliwości). Do przychodni dotarłem w czwartek. Pani doktor mnie
wysłuchała, obmacała, poruszała gnatami i była bezlitosna: to początek
zmian zwyrodnieniowych i już tak pan będzie miał do końca życia
. Co
gorsza, nie mam powodów jej nie wierzyć… wcześniej googlałem dużo na ten
temat i właściwie wszystko sprowadzało się do tego samego: jak się kręgosłup
zacznie psuć, to pozostaje minimalizowanie i unikanie bólu.

Pani doktór zapisała mi jakiś spray z ketoprofenem (wolę się smarować niż
łykać), poradziła jak ćwiczyć, jak siedzieć, jak leżeć. Dowiedziałem się tego,
czego się też obawiałem: jazdy konnej lepiej unikać. Za to powinienem pływać.
Dostałem też skierowanie na RTG, ale bez większej nadziei, że to coś zmieni.

Wczoraj więc wybrałem się obejrzeć gliwickie baseny. Rowerem, to podobno
też stosunkowo mało obciążające dla kręgosłupa. Zarówno basen na Warszawskiej
jak i ten na Sikorniku wyglądają przyzwoicie. Pierwszy sprawia wrażenie
odrobinę wyższego standardu, jest trochę większy i trochę droższy. Na drugim
jakby mniej ludzi. Będzie trzeba zacząć na któryś z nich chodzić… tylko
szkoda, że pływanie niespecjalnie mnie pociąga.

A wniosek z tej historii? Trzeba było być aktywnym za młodu! Kawał życia
przesiedziałem przed komputerem. Aktywny wypoczynek był mi obcy. Wiecznie się
garbiłem, ale poza zwróceniem mi uwagi, nikt (ani rodzice, ani ja sam) nie
próbował z tym nic zrobić. Jak już zacząłem się ruszać, to pewnie zbyt ostro
(jazda konna nie należy do najłagodniejszych sportów), ani wcale tak dużo
i regularnie. Dobrze, że chociaż nie mam problemów z nadwagą.

P.S. zanim to napisałem do końca, to jednak usiadłem na krześle.

Przykładna obywatelka… aż po grób

Przed chwilą w Wiadomościach mówili o kobiecie, która zmarła w szpitalu
kilka dni po porodzie… dwunastego dziecka. Było o tym
w jakich strasznych warunkach ta rodzina żyła. Jacy oni biedni, bo mieszkanie
małe, dzieci wymagają opieki lekarskiej i nie ma nawet na lekarstwa. Winni
wszyscy dookoła, bo widzieli co się dzieje i nie wsparli tej rodziny. Ojciec
nieszczęsliwy, bo się boi, że mu odbiorą dzieci. Hmm… a te wszystkie dzieci
to bocian przyniósł? Pewnie tak… bo najwyraźniej rodzice na tę tragedię nie
mieli wpływu… dziennikarze nawet nie wspomnieli o tym, że dzieci mogłoby być
mniej (to było takie politycznie niepoprawne)… Tylko urzędnik podsumował
rodzinę, że jest nieporadna życiowo. On chyba był ten zły.

Dlaczego u nas nie można otwarcie mówić o świadomym
planowaniu rodziny. Rozumiem, że ktoś może mieć ambicje na wielodzietną
rodzinę… ale po piątce dzieci mogli by dać sobie spokój, szczególnie, jeśli
ich na to po prostu nie stać (jeśli kogoś stać i zdrowie pozwala, to, jeśli
o mnie chodzi, może mieć i 20 dzieci). Jeśli ktoś z zewnątrz miał im pomóc, to
pomagając zatrzymać to szaleństwo. Jeśli byłby to kościół ze swoimi metodami
ok – jeśli spełniłyby one swoje zadanie. Ja bym jednak postawił na
antykoncepcję. W takich przypadkach powinna być zapewniana chociażby przez
opiekę społeczną, czy refundowana z NFZ. Jeśli rodzice nie chcą i nie
udowodnią, że są w stanie wszystkie obecne i kolejne dzieci utrzymać –
to może ich prawa rodzicielskie powinny być ograniczone? Tacy rodzice nie są
przecież mniej niebezpieczni od rodziców-pijaków.

Rzeczywiście stała się (i dalej się dzieje, chociażby dla pozostałych
dzieci) tragedia. Nikt nie pomógł na czas. Coś zawiodło. Ale głównym problemem
nie jest brak pomocy materialnej dla tej rodziny, ale to, że w ogóle taka
rodzina mogła powstać.

A jeśli by się okazało, że kobieta zachodziła w ciąże wbrew swojej woli
(gwałt małżeński, lub jakiś „antykoncepcyjny sabotaż”), to ojciec powinien być
oskarżony o jakieś spowodowanie śmierci. Ale to pewnie też nie w tym kraju…

Seksić się, czy nie?

Kolejny ciekawy artykuł:
Is Sex
Necessary?

Z ciekawostek tam zawartych:

  • Seks poprawia węch.
  • Seks przeciwdziała depresji kobiet… ale tylko seks bez gumek.
  • Seks pomaga zapobiegać przeziębieniom i grypie… no to już wiem czemu
    jestem chory… tylko czemu żona zdrowa? ;-)
  • Artykuł sugeruje nowatorski sposób na zdrowe zęby.
  • Nadmiar seksu kobiecie raczej nie zaszkodzi.
  • … mężczyźnie może zaszkodzić. Ale to jest raczej możliwe tylko ze
    wspomagaczami.

Z niebezpieczeństw jest właściwie jedno: choroby przenoszone drogą
płciową. No cóż… trzeba uważać!

Znowu cięty…

Jakieś półtora tygodnia temu zauważyłem, że na ramieniu robi mi się mały
bąbelek. Uznałem, że mnie coś ugryzło, akurat w jedno z wielu moich znamion.
Jednak bąbelek nie znikał i zaczynał swędzieć. A wokół straszą czerniakiem,
niedawno czytałem jakiś artykuł na ten temat, w którym radzili z wszelkimi
takimi zmianami udać się do lekarza. No to tydzień temu wybrałem się do
dermatologa. Wbrew temu co się o publicznej służbie zdrowia słyszy, nie trzeba
było czekać na jakieś odległe terminy, wystarczyło pójść do przychodni
i odczekać w kolejce niecałą godzinkę. Pani doktor spojrzała na bąbelek i
od razu zabrała się za wypisywanie recepty na maść z antybiotykiem
i skierowania do chirurga – Skoro znamię jest w stanie zapalnym, to
lepiej będzie je kiedyś usunąć
.

Ja nie lubię z takimi rzeczami czekać, więc już w poniedziałek zadzwoniłem
do poradni chirurgicznej, czy się załapię na zabieg przed wyjazdem (pod koniec
przyszłego tygodnia). Pani wydała się zaskoczona sugestią, że miałbym tam na
coś czekać, więc tylko dokończyłem co aktualnie robiłem i pojechałem do
poradni. Tam znowu musiałem trochę poczekać, w końcu chirurg mnie przyjął. Gdy
mu pokazałem z czym przychodzę, to najpierw stwierdził to nie znamię!,
potem, że nie warto tego usuwać. No to miałem dwie sprzeczne opinie lekarzy…
Nie dałem za wygraną i doktor zaprosił mnie na zabieg w czwartek (dzisiaj).

Miałem przyjść gdzieś w okolicach 11:00-12:00, to przyszedłem. Pani
w recepcji była trochę zaskoczona. Gdy powiedziałem, że jestem umówiony,
dowiedziałem się, że powinienem jeszcze się zarejestrować, bo tak to nie
dobrze… ale poprosiła mnie, żebym poczekał przed gabinetem. Chwilę później
wchodziłem do środka, pani poprosiła, żebym się położył i zaczęła szykować
wszystko do zabiegu. Chwilę potem pojawił się lekarz. Znieczulił, wyciął co
trzeba, zaszył, potem założyli mi opatrunek. Wielki opatrunek (spodziewałem
się raczej małego plasterka). Za tydzień mam się zgłosić do kontroli.

Cały zabieg był całkiem relaksujący… zamiast siedzieć w pracy
i wysilać mózgownicę mogłem sobie po prostu poleżeć na stole i się opierdalać
przez chwilę ;-). Bo wszystko to było w godzinach pracy –
publiczna służba zdrowia nie jest pod tym względem zbyt elastyczna. Pierwsze
dwie wizyty u lekarza odrobiłem siedząc dłużej w robocie. Dzisiejszej już nie,
bo szef stwierdził, że nie trzeba – więc to był czysty relaks.
;-D