siwa spisała swoje wnioski z toczącej się dyskusji o blokowaniu stron internetowych. Ja pozwalam sobie mieć nieco inne zdanie. No cóż, miejscami jestem zatwardziały liberał.
Zanim zdecydujemy się jak walczyć, trzeba zdecydować z czym mamy walczyć. O jakie zagrożenie chodzi, kogo mamy bronić. Czy złe jest to, że ktoś produkuje
„treści pedofilskie”, czy to, że ktoś je zobaczy? Normalny człowiek
(przypadkowy Kowalski) gdy na coś takiego trafi od razu nie zacznie molestować
dzieci. Raczej się oburzy, oleje sprawę, albo zawiadomi odpowiednie służby. Bo
problemem nie jest przypadkowy Kowalski, który tam trafi, tylko ci którzy te
treści opublikowali. Dlaczego więc wprowadzać kosztowne, nieprecyzyjne i
podatne na nadużycie przepisy blokujące przypadkowego Kowalskiego? To jedynie
sprawi, że dla przypadkowego Kowalskiego problem pedofilii zniknie (przestanie być widoczny). Dla niego pojawi się, najwyżej, problem znikających przez pomyłkę innych stron, czy celowego nadużywania tych przepisów. Nawet zwolennicy regulacji przyznają, że jest takie ryzyko (jak czasem aresztowanie niewinnego człowieka). Nie widzę jednak sposobu, żeby takie blokady w jakikolwiek sposób pomogły rzeczywiście wykorzystywanym seksualnie dzieciom.
Jeśli chodzi o argument, że „radzimy sobie z wydawnictwami, gazetami i płytami z nielegalną treścią” – nikt nie włazi ludziom do domu i nie zabiera z półek książek z niewłaściwymi treściami. Era palenia książek też już minęła. Indeks ksiąg zakazany? To już historia, myślałem że wszyscy się zgodzili z tym, że niechlubna…
Naloty na dystrybutorów, czy konfiskaty płyt się zdarzają, ale to raczej chodzi o prawa autorskie niż o treści. I też niekoniecznie mi się podoba jak to czasem wygląda.
Sam w domu nie mam pedofilskich pisemek, ale mam na pewno coś co obraża czyjeś uczucia religijne, albo nawołuje do łamania jakiegoś przykazania (według czyjejś
interpretacji). Wiem że w niektórych krajach by chętnie i mnie z tym spalili,
ale mam nadzieję że u nas jest jednak cywilizacja. Nawet jeśli ktoś by miał
jakieś „pedofilską książkę” (kto ocenia co jest pedofilskie? „Kot który
przenika ściany” Heinleina jest dość pedofilski?), to wolałbym, żeby trafiła do
jakieś biblioteki (nie koniecznie na łatwo dostępną półkę) czy archiwum, a nie
zostało spalone. Już zbyt wiele dzieł zostało utraconych na zawsze tylko dlatego, że ktoś je uważał za niewłaściwe. Zdaje się że spotkało to np. traktat „De non existentia Dei” Łyszczyńskiego, który jest teraz znany tylko z cytatów…
Ja wiem, że to wkurzające, że takie rzeczy „wiszą w sieci”. To pokazuje że nie radzimy sobie z problemem. Ale tu „leczenie” widocznych objawów problemu nie rozwiązuje, a wprowadza realne ryzyko i koszty. Jeśli regulacje miałyby wejść trzeba by te koszty bardzo dokładnie oszacować i zminimalizować ryzyko błędów i nadużyć. To dodatkowe koszty. Jesteśmy w stanie je ponieść. Mamy dość kompetentnych prawodawców? Może byłbym w stanie się zgodzić na jakieś przepisy umożliwiające wprowadzanie blokad… ale na razie nikt nie był w stanie zaproponować nic co byłoby w jakimkolwiek stopniu akceptowalne. I nie wiem czy ktoś w ogóle może być w stanie. Bo jak się wprowadzi większą kontrole to będą i większe koszty i mniejsza skuteczność (długi czas zanim blokada będzie aktywna). Jak się wprowadzi precyzyjne i wąskie kryteria oceny treści, to więcej niewłaściwych stron może uniknąć blokady. Da się osiągnąć kompromis? IMHO nie ma sensu próbować, można więcej zrobić podchodząc do problemu z innej strony i naprawiając to co teraz nie działa poprawnie, a można poprawić (np. sądownictwo i policję).