Urlopu dzień pierwszy

Jak już pisałem, od dzisiaj mam urlop. Jeśli ktoś myśli, że w takim razie,
to ja się od piątkowego popołudnia obijam, to się niestety myli. Przez weekend
miałem dyżur i najwyraźniej byłem dla firmy niezbędny. Pieprzyły się modemy do
jednej sieci, a do tego każdy w firmie miał jakiś interes do admina. Raz nawet
komórka obudziła nas o 3:15 w nocy (nawet nie odbierałem, po prostu
wyłączyłem). Dopiero dzisiaj się paskudztwa, komórki – atrybutu dyżurnego
admina, pozbyłem.

Swój plan
urlopu
zacząłem realizować od punktu drugiego (mimo, że pierwszy też
kusił). Wybrałem się na narty, paskudztwa mogłem się pozbyć po drodze. Z Zabrza
planowałem wyjechać na trasę mikołowską (drogę Gliwice-Mikołów), ale
była zamknięta w tym kierunku. Objazd kierował do Gliwic, więc postanowiłem
pojechać po swojemu.

Fajnie nawet się jeździ po tych górnośląskich wioskach, miasteczkach
i peryferiach miast. Trochę na oko, trochę według mapy, posiłkując się
drogowskazami, poruszałem się mniej-więcej we właściwym kierunku (teraz widzę,
że mogłem wybrać odrobinę właściwszy). Ruchu prawie wcale nie było, uliczki może wąskie
i kiepskiej jakości, ale przynajmniej bez głębokich kolein znanych z głównych
tras. Miejscami zdarzały się ciekawostki. Np. miejscowość (a może dzielnica
większej miejscowości) Zawiść. Chciałem sprawdzić na mapie, czy dobrze jadę,
ale na mapie była tylko Zazdrość. I zaznaczona trochę gdzie indziej. Ale
jechałem dobrze. Gdzie indziej zadziwiło mnie zaskakująco dobre oznakowanie
wiejskich dróg w miejscowości Zgoń i okolicach. Na każdym skrzyżowaniu
drogowskazy na miasta w okolicy. Zadziwiało dopóki nie stwierdziłem, że jadę
w podejrzanym kierunku (na północ). Po sprawdzeniu na mapie, stwierdziłem, że
jednak, aby pojechać na Kobiór, miałem zjechać z głównej drogi tam, gdzie
żadnego drogowskazu nie było. Wróciłem się i zgadzało się, nawet uliczka
nazywała się Kobiórska. Pojechałem nią więc… aż się skończył asfalt i uliczka
zmieniła się w marną leśną drogę. Częściowo ośnieżoną. Uznałem jednak, że
w końcu urlop to czas przygody, to mogę zaryzykować. Było widać jakieś ślady,
więc nawet jakbym w tym lesie utknął, to byłaby szansa, że do wiosny mnie
znajdą. W lesie droga się z dwa razy rozwidlała, ale starałem się trzymać
głównego kierunku. Po kilku kilometrach pojawił się znowu asfalt, a nawet
okazało się, że wyjechałem tam gdzie chciałem. Dalej już jechałem główną drogą na
Bielsko-Białą i Szczyrk, więc bez żadnych niespodzianek dojechałem na miejsce.

Jeszcze przed wyjazdem bałem się o pogodę. Cały czas straszyli deszczem,
nie robiąc z gór żadnego wyjątku. Ale ten deszcz miał już padać w niedzielę,
a dzisiaj od rana i jakoś w cale nie lało, więc zaryzykowałem. Po drodze też nie było
śladu deszczu, a im bardziej na południe tym więcej śniegu, aż do Bielska,
gdzie drogi mokre. Tam też co jakiś czas pojawiała się mżawka i śniegu było
mniej. W samym Szczyrku też było trochę wilgotno, chwilę mżyło, ale śnieg był.
Dojechałem około 11:30.

Zatrzymałem się pod wyciągiem na Solisku. Ośrodek GAT znam i lubię tam jeździć
– dużo wyciągów i tras, a ja lubię urozmaicenie. Ludzi bardzo mało, ale jeździli.
Kupiłem kartę z 300 punktami i wjechałem na górę. Pojeździłem trochę trasą 10
(wierch Pośredniego – Hala Pośrednia). Tam już trochę ludzi było, ale i tak
mało i większość czasu wjeżdżałem orczykiem sam. Była mgła, ale nie padało.
Warunki śniegowe bardzo dobre.

O 13:00 kupiłem kartę terminową (13:00 do zamknięcia wyciągów o 15:30),
wjechałem jeszcze raz na górę i zjechałem na Solisko, żeby zobaczyć inne trasy.
Na Golgocie jechałem chyba wtedy sam jeden mimo, że śniegu nie brakowało. Ale
rzeczywiście, na innych trasach jeździło się lepiej. Z Soliska wjechałem na
Małe Skrzyczne. Tam, jak to często bywa, zimno, wietrznie i duża mgła. Niezbyt
przyjemnie się jechało. Ale już od Hali Skrzyczeńskiej w dół dużo lepiej. Na
czarnej Bieńkuli fajnie, ale trochę kamieni jeszcze wystawało. Ostatecznie
resztę czasu przejeździłem na trasie 7 (Hala Skrzyczeńska – Suche).
Rozkręciłem się na tyle, że przejeżdżałem tę trasę bez zatrzymywania (po całym
roku przesiedzonym przy komputerze to jest osiągnięcie) i sprawiało mi to
wielką frajdę. Niestety przyszedł czas zamykania wyciągów. Zjechałem do
Soliska, załapałem się na jeszcze jeden zjazd Golgotą (tamten wyciąg zamykają
10 minut później), zjadłem kiełbaskę i udałem się w drogę powrotną.

Wracałem już prawie bez kombinowania, bo w tym kierunku trasa
mikołowska
jest otwarta. Prawie, bo w Kobiórze źle pojechałem
i niepotrzebnie jechałem przez Tychy. W domu byłem chwile po 18-tej. Już teraz
boli mnie krzyż, jutro pewnie dojdzie ból mięśni nóg, a pojutrze już zupełnie
nie będę mógł się ruszać… Ale fajnie było! W przyszłym tygodniu muszę
pojechać znowu.

Update: zapomniałem napisać, że pod koniec zrobiła się śliczna pogoda. Chmury/mgła znikły, słonko wyszło i można było podziwiać widoki. Nawet skrzyczne się wyłoniuło z chmur. Po prostu super.

Czas na urlop?

W tym roku normalnego urlopu jeszcze nie miałem. Długo nie wiedziałem
kiedy żona będzie mogła wziąć urlop, a gdy już się dowiedziałem, to ten termin
u mnie w pracy był już zaklepany przez kogoś innego. Potem wypadła ta
sprawa z przepukliną, chorobowe (niby obijactwo, ale jednak to nie to co
urlop), minął czas urlopowy itd. A ostatnio w robocie zapiernicz i brak urlopu
daje się we znaki.

Z końcem roku odchodzi z pracy jeden admin. Ma jeszcze trochę urlopu do
wybrania, więc praktycznie w pracy będzie jeszcze tylko przez tydzień. Od
stycznia pewnie przyjmą nowego, ale to nie znaczy, że od będzie razu nas
znowu trzech do roboty… Nawet nie dwóch, bo ktoś będzie musiał się tym nowym
zajmować. Wygląda więc na to, że jeśli miałbym wziąć urlop, to tylko teraz.

Planuję więc wziąć urlop na przyszły tydzień (a niech spróbują mi go nie
dać… ;-)). Urlop chciałbym przeznaczyć na:

  • totalne obijanie się,
  • aktywny wypoczynek (np. narty lub konie),
  • ruszenie z miejsca moich projektów (CJC, PyXMPP),
  • porobienie na spokojnie dla Holendra co on tam chce
  • i wiele innych…

Poza tym, należałoby też:

  • zająć się dzieckiem, czemu miałaby teściowa się Krysią zajmować, gdy ja
    jestem w domu,
  • zacząć może jakieś przygotowania do świąt (żona prosi o umycie
    okien)
  • i wiele innych…

Wygląda na to, że nawet jak wezmę wolne, to nadal zupełnie nie będę miał
czasu… Tydzień urlopu to stanowczo za mało (jednocześnie za dużo, biorąc pod
uwagę, ile jest roboty w firmie), ale zawsze coś.

I niestety, żonka urlopu teraz, ani w najbliższym czasie nie dostanie (ale
miała go odrobinę w wakacje), więc pojawia się kolejny dylemat: spędzać urlop
samemu, czy jednak starać się jak najwięcej czasu spędzić z rodzinką, więc
w domu? Najlepiej coś po środku.

Admin łajza

Lagi na łączu, strzałka do góry (historia poleceń basha) oraz
nieostrożność i problem gotowy – rm * w katalogu
z ważnymi plikami. Na szczęście nie było w nich nic ostatnio zmieniane,
a i Bacula się spisał. W ciągu kilku minut plik wróciły na miejsce.
:-)

Tylko czemu akurat w ciągu tych paru minut graficzka postanowiła mi zrobić
sesje zdjęciową? Potem narzeka, że minę na zdjęciach mam jakąś niewesołą…

Spam

Dostałem spam. Z zagarnicy, chcą mi wcisnąć jakiś raport o stanie rynku IP
w Polsce, za kilkaset euro. Przyszło na adres wyciągnięnty z whois, czy
jakiejś podobnej bazy (adres w dziwacznej formie – automat parsujący
chyba jest daleki od ideału). I nie pomogła restrykcyjna konfiguracja
Postfixa. I nie pomógł SpamAssasin zainstalowany na moim koncie… Bo to
przyszło na papierze, zwykłą (czy może już niezwykłą) pocztą. Sekretarka
przyniosła, że to do mnie, nic z tego nie rozumie (bełkot jak zwykle
w spamach, do tego po angielsku) i nie wie, czy ma wprowadzać w EDokumenty,
czy nie…

Chwilę później i jednocześnie chwilę przed naszym wyjściem, kolega odbiera
telefon… „Czy można Panu zająć chwileczkę…” Niedługo naprawdę będzie
strach otworzyć lodówkę.

Po nocce

Wczoraj znowu rozpierdziel w firmie. Tym razem przemeblowanie serwerowni.
Firma znalazła kupca na szafę rackową, a że w niej akurat stał nasz sprzęt, to
trzeba było wszystko poprzestawiać do stojaków (które, swoją drogą, mają w tej
serwerowni większy sens niż szafy). Do roboty przyszedłem na 15:00, żeby od
16-tej zacząć. Kolega miał do tego czasu opisać mi wszystkie połączenia (4
switche 24-portowe, z dziesięć serwerów, ponad dwie setki gniazd na
patch-panelach i cała masa połączeń). Nie zdążył, więc robiliśmy to razem
jeszcze z dwie godzinki. Potem było rozbieranie starych szaf, składanie
i wstawianie nowych stojaków, przekładanie patch-paneli z rozszytymi setkami
par itp. atrakcje. W końcu wstawianie sprzętu na nowe miejsce i podłączanie
wszystkiego tak aby zadziałało (oczywiście od razu działać nie chciało).
Wyszliśmy (brudni i śmierdzący, bo w budynku wodę na noc wyłaczają) z firmy
o 3:25. A niektórzy byli w pracy od 8:00.

Dzisiaj rano, normalnie od 8:00, też jakiś admin w firmie się przydał.
Jeden ma chorobowe, zostało nas dwóch. To uzgodniłem z kuplem, co wczoraj od
rana siedział, że ja przyjdę na tę ósmą, a w południe się zamienimy. Więc
przespałem się 3 godzinki, łyknąłem kofeinę z puszki (Booster — taka
podróba Red Bulla z Plusa, za grosze) i, niewiele czyściejszy niż przed
wyjściem z serwerowni, podobnie śmierdządzy i ledwo przytomny, pojechałem do
roboty.

W pracy oczywiście okazało się że parę rzeczy nie działa, ileś innych
działa, ale są podłączone tam, gdzie nie powinny itp. Latałem więc między
serwerowaniami (budynki oddalone o jakieś 500m), z serwerowni do swojego
pokoju, rozszyłem jeszcze parę kabelków na patch-panelu… i o 11-tej jakoś
się uspokoiło. Obiecałem jeszcze coś komuś sprawdzić, więc posiedziałem
jeszcze do wpół do pierwszej, ale do domu wróciłem sporo wcześniej niż
normalnie. Ufff…

W domu wreszcie mogłem się doprowadzić do porządku. Pospać to teraz bym
sobie i tak nie pospał (w dzień mi nie wychodzi), więc, mając tę chwilkę
wolnego, męczę Baculę. Jak już
sobie kupiłem tę nagrywarkę DVD do robienia backupów, to trzeba było w końcu
zacząć je robić. Niestety, pakiet z Baculą w PLD wciąż w rozsypce (ale się
buduje i nawet jakoś działa), a wsparcie dla DVD w Baculi wciąż nie domaga…
Ale jakoś udało mi się to zmusić do działania. Znaczy się, dysk mi rzęzi,
nagrywarka mruga diodą… czy z tej płytki się potem będzie dało coś odzyskać,
to się dopiero okaże.

Kolejny grobowy wpis

W środę zaczęliśmy w firmie akcję rozpierdziel — gruntowną
modernizację sieci z wymianą części sprzętu (głównego routera) i większości
softu wraz z konfiguracją. Nowy system ani przetestowany, ani skończony. Ale
stary sprzęt się już sypał, a niedoskonałości starej konfiguracji już mocno
dawały się we znaki.

Więc już od poniedziałku, a nawet od poprzedniego tygodnia, w pracy było
znacznie więcej roboty niż wcześniej. W środę zaczął się zapiernicz na maksa.
Wtedy siedziałem od 8:00 do 19:15 (normalnie kończę o 16:00) tyle, żeby
uruchomić przynajmniej dostęp do Internetu większości userów. W czwartek
oczywiście okazało się, że to wcale nie działa jak należy, powychodziło masę
innych problemów no i czas było userom pocztę odpalić. Siedziałem do 22:15.
W piątek przyszedłem do roboty na 12:00 (bo o 8:00 to bym się i tak do niczego
nie nadawał), wyszedłem o 16:30, ale potem jeszcze w domu do późna przy tym
siedziałem. W sobotę nie lepiej. Praktycznie cały dzień przy kompie, z przerwą
na obiad u mamy. W niedziele obudził nas telefon od niezadowolonego klienta.
Tego było za dużo. Niedziele to czas na żonkowe koniki, więc po prostu
wyłączyłem tę komórkę dyżurnego admina. Miałem na jej dzwonki reagować
nawet w nocy, ale że pracodawca już i tak naciągnął reguły, to sumienie mnie
bardzo nie pogryzło.

Wiem, że to wcale nie tak dużo roboty. W tej branży to norma, wielu
kolegów po fachu miewa dłuższe sesje na serwerowni i zdarza im się to znacznie
częściej i nie marudzą (chłopaki, podziwiam was!). Jednak okazało się, że to
starczyło, żebym zrobił się nieznośny, warczał na bliskich, nie robił tego
o co mnie proszono itd. itp. Okazałem się zwykłym gnojem. Co gorsza to
wszytko mimo tego, że starałem się pilnować. Pamiętałem jaki byłem, gdy przy
pracy się zapominałem, więc starałem się nad sobą panować. Najwyraźniej
nieskutecznie, a do tego, słysząc brutalną prawdę się rozklejam się, i staję
się żałosnym gnojem…

Bycie dobrym mężem i ojcem ostatnio chyba nawet mi jakoś wychodziło. Ale to
wtedy, gdy w pracy roboty raczej unikałem, równo o 16:00 wychodziłem i w domu starałem
się nawet nie zaglądać na firmowe serwery i do firmowej poczty. No i Holender
nawet za bardzo roboty dla mnie nie miał. Czyste obijactwo, nawet swoje
otwarte projekty odpuściłem, żeby miło spędzać czas z rodzinką. Fajnie
było, tylko wiecznie tak być nie może.

No i jaką ja mam przyszłość w tej branży? Jeśli chcę znaleźć jakąś lepszą
robotę muszę się wykazać. Raczej nie ma na to sposobu, który nie byłby ani
pracochłonny, ani stresujący. Czasem mam ochotę ciepnąć tym wszystkim poza
obowiązkowymi 8-ma godzinami w firmie, ale do czego mnie to doprowadzi?

A może powinienem uznać, że nie mam się przejmować tym co żona sądzi, bo
żona marudzi, a ja skoro pracuję, to mam prawo być trochę nieprzyjemny? Po
prostu robić swoje i w ten sposób zapewnić sobie przyszłość, a rodzinie lepszy
byt? Wolę nawet nie próbować, bo mogę stracić to co najcenniejsze. Ledwo udało
mi się częściowo naprawić, co kiedyś w podobnych okolicznościach popsułem…
A do tego nie mam jaj, więc i tak by nic z tego nie wyszło (ani lepszy
byt, ani nie przejmowanie się żoną).

Na koniec ciekawostka: teraz, gdy w firmie mało co działa, nikt nie
sugeruje, że admini się opierdalają, czy źle robią swoją robotę… a wcześniej,
przed akcją rozpierdziel, gdy czasem niedziałało tylko parę rzeczy, nie
bardzo od nas zależnych,
traktowano nas jako wzór nierobów. Ale to pewnie szybko wróci…

I sorry za brak normalnych wpisów. Gdy dzieje się coś ciekawego, to jestem
tak zajęty, że nie mam czasu pisać, a dorywam się do Joggera, dopiero gdy mi
się wszelkiej sensownej roboty odechciewa…

Mail do admina

From: artur <xxx@xxx.xxx.xxx>
Subject: Re: Poczta zablokowana z powodu wirusa lub spamu

niewiem ja nic nie wsylalem jedynie co to do was i tak nie odpowiadacie
zaniedlugo tam przyjade i sobie z wami porozmawiam a poczte prosze mi
odblokowac bo ja z poczty kozysatam a co do jakis meili to ja nic onich nie
wiem ale mam program antywirusowy program do trojanow do spamowania i jakos
nic nie wysylalem chyba ze faktycznie wczoraj to bylo wieczorem albo przed
wchdzoaj to pamietam ze cos mi sie stalo z kompem jakas dziwna tapeta sie
ustawila i wogule bledy wyskakiwaly ruch w sieci ciagle byl a ja nic nie
robilem niewiem wiem ze potem sformatowlaem dysk i wszystko gralo dowidzenia
----- Original Message -----
[...]

Ortografia, interpunkcja i formatowanie oryginalne.

Napsułem? Czy coś innego się spieprzyło?

Przenoszę pewne pliki z jednego serwera zleceniodawcy zza granicy, na drugi…

Na drugim:

root@server2:~# cd /katalog_docelowy/
root@server2:/katalog_docelowy# ls
jakies katalogi tu są

Czyli nic specjalnego. Pozostaję tam zalogowany. Tym czasem na pierwszym
zaczynam transfer:

server1 ~ # rsync -e 'ssh' -avr /katalog_zrodlowy/katalog_do_przeniesienia ip_drugiego:/katalog_docelowy/
katalog_do_przeniesienia/plik1
katalog_do_przeniesienia/podkatalog/plik2
....

Czyli rutynowa operacja. Lecą sobie tak te pliki, w pewnym momencie się
zatrzymują, raczej na czymś większym, więc wygląda na to, że wszystko ok.
Zaglądam więc na drugi serwer, jak to tam wygląda:

root@server2:/opt# ls
-bash: /bin/ls: No such file or directory

Ooops… Co się dzieje???

root@server2:/opt# cd
root@server2:~# ls
-bash: /bin/ls: No such file or directory
root@server2:~# echo *
*
root@server2:~# cd /opt
root@server2:/opt# echo *
*
root@server2:/opt# cd /
root@server2:/# echo *
*
root@server2:/# logout
Connection to server2 closed.
[jacek@nic jacek]$ ssh root@server2
ssh_exchange_identification: Connection closed by remote host

Czyli serwer jakby odparował, a ja nie wiem, czy to przypadkiem nie moja sprawka… 😦 Spociłem się.

Nowa zabawka w pracy

Gdzieś w okolicach marca/kwietnia stwierdziliśmy, że jedna z naszych maszyn
przestaje się wyrabiać i jak najszybciej trzebaby ją wymienić na mocniejszą.
Stara maszyna ma 2 Athlony MP 1800+, więc było wiadomo, że żadna
jednoprocesorowa maszyna nie starczy. Dodatkowo potrzebne było coś, co nam się
do szafy zmieści. Czyli maksimum 4U i 68cm głębokości. Drugi warunek okazał się
praktycznie nie do spełnienia dla nowoczesnych maszyn dwuprocesorowych, więc
szafa została powiększona o dupkę, a poszukiwania były kontynuowane po
złagodzeniu wymagań. Od początku chciałem coś z procesorami AMD, ale nic
ciekawego (o odpowiedniej mocy i nie za drogiego) u typowych producentów
serwerowych PeCetów (a więc: IBM, HP (dawniej Compaq) i Dell) nie znalazłem.
W końcu mi wyszło, że chcę IBM x336.

Wybór ten został wstępnie zaakceptowany przez szefostwo, bo cena
podstawowego zestawu, mimo że duża, była jeszcze znośna. Jednak gdy tylko
szef dowiedział ile kosztować to będzie po dokupieniu kolejnego procka i RAMu,
to propozycja upadła. Już miałem się zastanawiać nad jakimś składakiem, lub
po prostu dużo słabszą maszyną, gdy na newsach przeczytałem o Sun Fire v20z
z Opteronami. Że ja wcześniej nie wpadłem na to, żeby na strony Suna zajrzeć.
Udało się nawet jakoś znaleźć dystrybutora w Polsce (strony WWW Suna nie
ułatwiają znalezienia większości potrzebnych informacji). Dystrybutor za serwer
z wszystkim co potrzebujemy (2 procki, 2GB ram, dysk SCSI) zaproponował cenę
mniejszą niż ten wyjściowy IBM z jednym prockiem i 1GB ram (i dwoma
dyskami, których nie potrzebujemy). Niestety, okazało się, że akurat pieniędzy
nie ma… przez jakiś czas słyszałem może w przyszłym tygodniu, aż
w końcu zamówienie poszło i w ostatni piątek serwer do nas dotarł.

Już po przejrzeniu instrukcji (właściwie tylko ulotki, bo instukcje były na
płytce) dowiedziałem się, że ten serwer oprócz platformy z dwoma
Opteronami itd. ma jeszcze Service Processor, czyli Embeded PowerPC
z Embeded Linuksem, który kontroluje pracę całej maszyny. Maszyna ma więc
4 porty Ethernet — dwa gigabitowe z platformy i dwa 10/100 (właściwie
jeden z dwuportowym HUBem) z SP. Gdy serwer jest wyłączony, to SP pracuje
i można się na niego przez SSH zalogować i np. właczyć serwer. Oprócz tego cały
BIOS można obsługiwać przez port szeregowy. Tu na prawdę nie było sensu
podłączać monitora i klawiatury do serwera, żeby zainstalować system. Ja
zainstalowałem PLD z płytki PLD Rescue (wersja AMD64) używając konsoli
szeregowej. Ale mógłbym to nawet zrobić przez SSH posiłkując się SP (gdy
instalowałem PLD jeszcze SP nie miałem opanowanego ani skonfigurowanego).
Wszelkie eksperymenty z serwerem są bardzo proste — będąc fizycznie
zdala od maszyny można ją sobie włączać i wyłączać do woli, a konfigurację BIOSu
i systemu operacyjnego przeprowadzać przez konsolę szeregową (w razie potrzeby
tunelowaną po SSH).

SP pozwala też przeprowadzać pełne testy diagnostyczne
maszyny. Zresztą, przy tych testach dzisiaj wyszły dwie rzeczy. Pierwsza to to,
że większość testów nie chciała działać. Wywalały się one z komunikatem Unable to load module, a w jednym przypadku Module
has disappeared
. Okazało się, że to dlatego, że SP miało firmware w wersji
2.1.0.16, a pliki pomocnicze z płytki, udostępnione mu przez NFS, były dla
wersji 2.1.0.8. Ściągnąłem z sieci firmware i pliki pomocnicze w wersji 2.2.0.18
i problem zniknął. Przy okazji zrobiłem upgrade BIOSu (wszystko zdalnie). Drugi
problem, to nie działający dysk. Dysk który przyszedł z serwerem albo nie był
wykrywany przez BIOS kontrolera, albo zaraz potem odmawiał współpracy. Nie
zauważyłem tego od razu, bo system instalowałem na starszym, mniejszym dysku, bo
73GB w tej maszynie nie są nam potrzebne. Ale skoro już dysk przyszedł, to
powinien jednak działać. No cóż… sprawdzimy jak działa serwis Suna. IBM
ostatnio nie wypadł najlepiej.