Zabawa w video

Żonka porobiła Krzysiowi trochę filmików swoją komórką i w końcu chciała to opublikować. Moim zadaniem było znaleźć coś czym się to uda obrobić…

Obróbką video się nigdy nie bawiłem… zobaczyłem co tam mamy w PLD. Wszystko co miało coś wspólnego z KDE odrzuciłem z góry. Znalazłem jakieś PiTiVi i Cinelerra. Poza tym wiedziałem, że i Blender (program do grafiki 3D) ma jakiś edytor video. Do testów zabrałem się na laptopie żony… raczej słabiutkim…

Cinelerrę odpaliłem, załadowałem jeden filmik z komórki, wcisnąłem play… zobaczyłem jak to się muli… i dałem sobie spokój. Wyglądało to też jakoś… dziwnie.

PiTiVi wyglądało w miarę normalnie… ale trochę trwało zanim mi się udało tam jakiś filmik załadować… okazało się, że brakowało mi wielu modułów do GStreamer’a. Gdy już wszystko działało… okazało się, że to „wszystko” to prawie nic. Skleić filmiki razem to i cat potrafi 😉

Został Blender. Na początku oczywiście odrzucał ten kosmiczny interfejs użytkownika. No, trzeba przyznać, że „bardzo oryginalny”… w każdym razie różny od wszystkiego co się na co dzień używa. Jednak jak już się załapie co i jak to nie jest taki zły. I zasobów nie zżera wiele (zawsze mnie to fascynowało – Blender to jeden z niewielu programów z OpenGL, które jakoś da się bez sprzętowego wspomagania używać), i funkcji trochę ma… dla kogoś kto w obróbce video nie jest nawet amatorem to aż za wiele.

Trochę zabawy z tym cudem i udało się w „coś” połączyć dwa filmiki i parę zdjęć. Skorzystam z okazji i od razu <video> z HTML5 wypróbuję (proszę docenić, że żadnego Flasha nie potrzeba)…

Tu jest filmik dla tych, co mają dość nowe przeglądarki, innych zapraszam do Iki 😉

Jakby ktoś pytał o muzykę, to Ika gdzieś znalazła… ja tylko wklejam gotowe „dzieło”… jakby coś 😉

Faktury od UPC

Dzwoni teściowa, że nie może faktur za Internet i kablówkę, poprosiła
więc swoją córkę o pomoc… Ika zalogowała
się ze swojego laptopa do systemu w imieniu teściów… Faktury znalazła,
ale też poległa przy próbie pobrania. Zawołała mnie…

I co widzę?

  • Po pierwsze flashową aplikację wyświetlającą listę faktur
    i podgląd faktury… Przecież wystarczyłaby tabelka w HTML z linkami do
    dokumentów. Nie każdy i nie wszędzie musi mieć działającego Flasha.
  • Po kliknięciu w Fakturę elektroniczną przeglądarka krzyczy, że
    potrzebna Java. No, widać Flash to za mało. U Iki plugin Java był, ale nie
    działał (znany błąd w Javie, trzeba było export
    LIBXCB_ALLOW_SLOPPY_LOCK=1
    zrobić, żeby zadziałał).
  • Gdy już Java nam ruszyła, to nas zapluła komunikatami o nieprawidłowym
    certyfikacie. Pół biedy, że nieznany wystawca (może mamy braki w bazie CA),
    ale certyfikat był najwyraźniej przeterminowany!
  • Po uruchomieniu aplikacji częściowo wyjaśniła się zawiłość procedury
    – aplikacja sprawdza kwalifikowany podpis na fakturze.
    Więc to pewnie próba dostosowania się do przepisów o fakturach
    elektronicznych. Tyle, że jaki sens ma sprawdzanie kwalifikowanego podpisu
    aplikacją ściągniętą z sieci, samą podpisaną wadliwym, niekwalifikowanym
    podpisem?
  • W aplikacji opcja Pokaż PDF nie zadziałała. Pojawił się jakiś
    komunikat Command not found.
  • Zapisz zadziałało, ale próba otworzenia pliku w Evince skończyła
    się masą komunikatów o błędach w pliku i co najmniej dziwnym obrazem (od biedy
    przeczytać się dało, ale na poczcie takiego kwitku wpłaty raczej nie przyjmą).
    W Acrobat Readerze jednak plik odczytał się prawidłowo.

Jednym słowem: FAIL. Dawno takiego bubla nie widziałem. Właściwie klienci
UPC powinni firmę zaskarżyć, jeżeli to rzeczywiście jest jedynym sposobem
dostarczania im faktur.

W praktyce wystarczyłaby prosta strona HTML z linkami do plików PDF
(prawidłowych). Może nie spełniła by wymogów przepisów o fakturach
elektronicznych, ale dla indywidualnych klientów to nie takie ważne. Po
cholerę więc takie kombinacje?!

Picasa Web Albums to jakaś pomyłka

A ja, dla odmiany, pomarudzę na Google. Ich usługa, która niewątpliwie
najbardziej mnie wkurza, to Picasa Web Albums. Wkurza tym bardziej że jest
popularna. Coraz częściej jak znajduję w sieci albo od kogoś dostanę jakiś link
do zdjęć, to prowadzi mnie on właśnie na strony Picasa, a co za tym idzie:

  • Często link, który z założenia ma prowadzić do konkretnego zdjęcia,
    prowadzi do początku galerii. Jeśli ktoś liczy na komentarz do konkretnego
    zdjęcia, a w galerii ma ich to się prawdopodobnie przeliczy.
  • Często bywało, że autor był przekonany, że opublikował zdjęcie na
    blogu, a w rzeczywistości widział je tylko on – czytelnicy bloga nie
    widzieli nic. Zdarzało się, że zdjęcia pojawiały się i znikały bez sensownego
    wyjaśnienia.
  • Albumów w Picasa Web nie da się wygodnie przeglądać wykorzystując
    odpowiednie funkcje przeglądarki: nic nie jest normalnym linkiem i nie można
    sobie np. otworzyć wybranych zdjęć w nowych zakładkach środkowym przyciskiem
    myszy.

Wszystko to wynika głównie z faktu, że to, z czym bardzo dobrze sobie
radzą zwykłe statyczne strony WWW – prezentacja zdjęć – próbuje
się zaimplementować od nowa w postaci aplikacji AJAX. Ale to co dobre jest dla
klienta poczty, czy nawet do zarządzania zbiorem zdjęć, niekoniecznie będzie
najlepszym rozwiązaniem dla galerii zdjęć. Szczególnie, jeśli się nie pomyśli
czego od tego może oczekiwać użytkownik z zewnątrz.

Skąd więc ta popularność Picasa Web Albums? Myślę że z powodu dość udanej aplikacji
Google Picasa i darmowości serwisu, ale czy tylko tym powinniśmy się kierować
chcąc wybrać platformę do udostępniania naszych zdjęć?

Sam długo trzymałem się udostępniania zdjęć z własnego serwera. Dobrze nie
musieć na nikim polegać w tym względzie. Ostatnio jednak zacząłem korzystać
z Flickr – taki dedykowany i sprawdzony
serwis to jednak wygoda. Chętnie też przeglądam cudze zdjęcia w tym serwisie
– nie jest to bolesne przeżycie, bo chociażby środkowy przycisk myszy
działa. :-)

Flickr też używa AJAX, ale tam, gdzie użytkownik oczekuje funkcjonalności
aplikacji użytkowej, a nie strony WWW – a więc głównie do zarządzania
zdjęciami. No i dodatkowo do drobnych usprawnień w interfejsie użytkownika,
jak przewinięcie miniaturek, czy szybkie oznaczenie zdjęcia jako
ulubionego.

Dodatkowym aututem jest dobra integracja z różnym oprogramowaniem. Na
przykład, niezwykle wygodnie wysyła się do Flickr zdjęcia z używanego przeze
mnie programu F-Spot. Ciekawe, czy z Google
Picasa też się da…

Właściwie, to tylko jedno mnie do Flickr zniechęcało… plany kupna
serwisu (wraz z całym Yahoo) przez Microsoft. Na szczęście wygląda na to, że
na razie to niebezpieczeństwo minęło. ;-)

Jest jeszcze jeden drobiazg, może w większości przypadków nieistotny
i generalnie i mnie nie powinien przeszkadzać, ale jednak zniechęca: regulamin
usługi Picasa Web Albums zabrania, między innymi, publikacji wszelkiej
nagości, czy treści które mogą być uznane za dwuznaczne. A więc jakbym
się zdecydował opublikować zdjęcie żony opalającej się topless (nie, nie mam
takich planów ;-), to ryzykowałbym usunięcie konta. Podobnie mama
która chciałaby pokazać jak karmi dzidziusia (nawet bardzo skromnie).
Właściwie to i zupełnie niewinne z naszego punktu widzenia zdjęcie, nie
zawierające żadnej nagości może być przecież uznane za dwuznaczne i od
razu potraktowane na równi z pornografią dziecięcą i propagowaniem
faszyzmu
. No i wielu użytkowników Google AdSense się przekonało, że
korporacji tej nie wiele trzeba do stwierdzenia łamania regulaminu,
a konsekwencje bywają drastyczne i praktycznie nieodwołalne.

Flickr nie bawi się tak w policje obyczajową. Właściwie wszystko można
sobie tam umieszczać. Nie oznacza to jednak pełnej samowolki – nie
należy narażać niezainteresowanych i nieletnich na kontakt
z nieodpowiednimi treściami, więc serwis wymaga od użytkowników, żeby
odpowiednio oznaczali swoje prace. I to działa – grzeczne,
rodzinne zdjęcia współistnieją z tymi bardziej odważnymi i jakoś nikt nie musi
być tym urażony.

Odświeżenie bloga

Postanowiłem trochę odświeżyć mojego bloga. Najpierw zmieniłem moje
skrypty do generowania joggerowych szablonów – generowanie z XMLa
i automatyczne walidowanie wyniku było fajne w założeniach, ale w praktyce
chyba zbyt skomplikowane. Przesiadłem się na M4 i jest fajnie.
:-)

Później postanowiłem dodać trzecią kolumnę do layoutu. Archiwum
i kategorie chciałem przenieść na lewą stronę, a po prawej dać
linkownie. Szablon przerobiłem, ale efekt mi się nie podobał. Do tego,
gdy przyszedł czas na dodanie linków, stwierdziłem, że nie umiem się
zdecydować co tam wrzucić – wszystko co przeglądam, to za chwilę połowa
byłaby nieaktualne, a jeśli miałbym wybierać te najważniejsze, to niby
jak? W końcu zmiany w szablonie zachowałem sobie gdzieś na boku w postaci
łatki i wróciłem do starych, dobrych dwóch kolumn.

Czyli wizualnie byłem w punkcie wyjścia. A przecież chciałem coś
pozmieniać. Najbardziej mnie wkurzało archiwum – ciągnące się jak papier
toaletowy. Wczoraj, odrobiną magii w JavaScripcie, dodałem do niego
hierarchię, a dzisiaj zwijanie niepotrzebnych lat. Z efektu jestem bardzo
zadowolony – chyba całkiem nie źle, jak na kogoś, kto nie zna
JavaScriptu. :-)

Poza tym, dołożyłem linki do następnej/poprzedniej strony w szablonie
wpisów i do następnego/poprzedniego wpisu w szablonie komentarzy. A na końcu
dorzuciłem reklamy AdSense. Miałem tego na bloga nie dawać, ale na stronach
moich projektów niewiele te reklamy dawały – nic się tam nie dzieje, to
nikt nie zagląda. A na Joggerze kolejne osoby dodają sobie reklamy na bloga
i nikt na nich nie krzyczy, więc może i mnie czytelnicy wybaczą.
;-)

Głupie Safari…

Na Pingwinariach dowiedziałem się, że mój blog nie działa pod Safari…
Zastanawiałem się, co z pieprzyłem, ale nic nie wymyśliłem. Dzisiaj poznałem
szczegóły, pogooglałem i wiem: Safari nie radzi sobie z XHTML serwowanym jako
XML. Mój Jogger miał ustawione serwowanie jako XML (na sztywno… dziwne,
byłem przekonany, że była włączona autodetekcja). Przełączyłem na text/html
i podobno jest już dobrze.

Google Sitemaps

Szukając sposobu na usprawnienie indeksowania mojego bloga w nowej
domenie, a w szczególności sposobu na odzyskanie Page Rank ze starej domeny,
znalazłem ciekawą usługę Google: Google
Sitemaps
.

Podstawową funkcją Google Sitemaps jest przekazywanie robotom Google
map swoich serwisów WWW, żeby ułatwić im robotę. Ale przy okazji
dostajemy przydatne narzędzie w postaci informacji o indeksowaniu naszych
stron – różne statystyki i informacje o napotkanych błędach. Bardzo
miło.

Na buggerze zgłosiłem już
propozycję nowego ficzera – generowanie sitemaps dla Google
i innych wyszukiwarek obsługujących ten protokół. Gdyby taka funkcja była
dostępna wcześniej, to pewnie indeksowanie mojego joggera pod nowym adresem
poszłoby znacznie sprawniej. Ale i tak nie jest źle.

Koniec anonimów?

Denerwują już mnie te anonimowe komentarze do mojego Joggera (w tym
i moje), więc dopisałem malutki kawałek JavaScriptu do szablonu komentarzy.
Skrypcik to obejście błędu Joggera powodującego zapominanie nicka w formularzu
komentarzy. Nick nadal nie będzie pamiętany, ale przynajmniej będzie wstawiana
sensowna wartość domyślna (nazwa zalogowanego użytkownika). Jak ktoś będzie
chciał, to zmieni, a jak zapomni, to zawsze lepszy login niż Anonymous.

Rozpowszechnianie standardów…

Już pisałem o tym, że do generowania dokumentacji do PyXMPP używam
Epydoc. Bardzo ładnie wyciąga
dokumentację z kodu, ale… zajrzałem wczoraj do wygenerowanego HTMLa.
Najpierw miła niespodzianka, DOCTYPE XHTML 1.0 Transitional. Jednak
radość znikła gdy zapuściłem na tym xmllint --valid
--noout
. Nawet well-formed to nie było. xmllint
--html
nie lepiej. Ani o XHTML, ani HTML. Gdy zajrzałem do środka
moje obawy się potwierdziły — koszmarek. Wstyd mi by było to na stronie
projektu publikować.

Wczoraj więc wypełniłem bugreporta na SourceForge, a
dzisiaj w tym podłubałem i conieco porawiłem. Już się waliduje, niestety nie
jako XHTML Strict, bo to ramek używa. Ale i tak usunąłem wszystkie
<center/>,
<font/>,
<b/>,
<i/>, itp.,
zamieniając na coś odpowiedniejszego i dodając odpowiedni styl. Poprawiłem
też funkcję kolorującą regexpy (w dokumentacji pyxmpp.jid wrzucała znak bajt 0
do wyniku) oraz obcinającą za długie fragmenty HTMLu (żeby zamykała tagi).
Patcha dołączyłem do bugreportu i opisałem na liście dyskusyjnej. Zobaczymy co
z tego wyniknie ;-). Mam nadzięję, że patch nie zostanie olany.

ZPT

System obsługi użytkowników sieci obsługiwanych przez naszą firmę robiłem w Zope.
Prezentację przy użyciu DTML, bo Zope’a uczyłem się z ZopeBook, gdzie o DTML było najwięcej,
a ZPT wyglądał strasznie verbose. Poza tym było tam wyraźnie napisane, że oba rozwiązania
są równorzędne i po prostu DTML bardziej przypadnie do gustu
programiście/hackerowi, a ZPT webmasterowi.

No i system działa, nawet bardzo ładnie działa (wygląda gorzej, ale mnie to
nie obchodzi). Jednak Zope zaczął mnie wkurzać, bo niby proste rzeczy w tym
DTML trzeba było robić na około, a do tego VIM się gubił w składni i podświetlał
mi część kodu jako błędy (w sumie nie dziwię mu się). Poskarżyłem się nawet na
pl.comp.lang.python i tam ktoś mi odpisał, że to DTML jest do d… i należy
używać ZPT. A więc zacząłem czytać o ZPT. I rzeczywiście wygląda dużo lepiej niż DTML,
chyba zaraz spróbuję jakiś prostszy kawałek systemu na to przepisać. Może się przeproszę
z Zopem i kolejny projekt też w nim zrobię? Niestety do metod ZSQL trzeba używać DTML,
a tam to nawet wartości None nie rozumie. Ale z tym się jeszcze da żyć…
Gdyby jeszcze można było używać Subversion do tego to już by było super.

Format CV

W jakim formacie przysyła swoje CV grafik starający się o pracę?
Oczywiście w JPEG.

Boje się, że kandydaci na adminów (przyjęcie grafika na szczęście nie
należy do mnie) zaczną mi przysyłać CV w postaci skryptów perla… Na razie
dostaję głównie doce, rzadziej PDF i
RTF. Raz dostałem dwa pliki .rtf, jeden z
Content-Type: text/richtext, ale w formacie RTF (zdaje się że to
co innego), a drugi, z Content-Type: application/octet-stream
mimo rozszerzenia okazał się być dokumentem w formacie
OpenOffice. Ja nawet na początku się nie zorientowałem, bo i
tak w OO to otwierałem, ale ktoś z Windowsem i bez OO raczej by tego nie
otworzył.

Najgorsze jest to, że na razie format Worda się najlepiej sprawdził. Bo
treść tak przesłanych CV od razu mogłem przeczytać w moim
muttcie (dzieki wv w mailcap),
a do RTF i PDF musiałem przechodzić do Xów i odpalać jakąś kobyłę. Co gorsza
jeden z tych RTFów był tak rozjechany, że można było się jedynie domyślać o co
chodzi. Właściwie nie wiem jaki byłby właściwy format przesyłania takich
dokumentów. Mnie by plain-text wystarczył, ale jak musi być ładnie, to
chyba zostaje PDF, lub nieszczęsny (w mailach) HTML.