Ika zaczęła mieć trochę dosyć mojego chlebka… „Tym razem zrób coś innego” stwierdziła… No dobra, może rzeczywiście czas skończyć męczenie jednego przepisu. Zakwas już nie taki młody, to mogłem, dla odmiany, spróbować upiec Chleb Powszedni. Przepis na dwa bochenki, więc użyłem połowy składników.
Zamoczona mąka, to była tylko zbita masa, ale jak dodałem dość płynny zakwas, uzyskałem lepką, niezbyt gęstą maź… najpierw wymieszałem trochę łyżką, później próbowałem wyrabiać rękami… zaraz całe miałem oblepione tym ciastem. Wyrzuciłem na blat, to i blat był oblepiony. Parę razy wołałem na ratunek Ikę, żeby mi trochę mąki dosypała, ale nie wiele to zmieniało. Ciasto trochę zgęstniało, ale oswobodzić się z niego nie mogłem, nie mówiąc już o próbie uformowania jakiegokolwiek kształtu… Żona się niecierpliwiła, bo sama chciała obiad skończyć… Ja też już miałem dosyć. Miało być pięć minut wyrabiania, a ja się już z 20 paćkam ze średnim efektem i bez pomysłu jak chociaż całe ciasto z blatu i z pomiędzy palców w jedną kupę zebrać… w końcu się wkurzyłem, co zebrałem wrzuciłem do wcześniej naoliwionej miski, a resztę spuściłem w zlewie myjąc ręce i blat… Miskę z ciapą przykryłem ścierką i odłożyłem na godzinkę…
Uznałem, że za dużo wody wlałem. Niby tyle co w przepisie, ale tam była mowa o „ciemnej” mące, a razowa więcej wody chłonie. Ja użyłem razowej (2000) wymieszanej z jasną (720), tej drugiej więcej… Z drugiej strony, ciasto miało być „lekko klejące i niezbyt ścisłe”…
Po godzince w misce zamiast bezkształtnej mazi był już po prostu obły kawałek ciasta. Żeby się znowu tak nie wypaćkać na wszelki wypadek ręce też posmarowałem trochę olejem… O dziwo „odgazowanie” (rozpłaszczenie i złożenie, dwa razy) poszło bardzo sprawnie, bez żadnego paćkania. Raz, dwa. Potem zrobiłem z ciasta kulę i wrzuciłem z powrotem do miski. Może jednak coś z tego będzie… ;-)
Po kolejnej godzince mogłem przygotować koszyczek (tym razem bez ściereczki na spodzie, wysypałem tylko mąką). Jeszcze tylko jedno „odgazowanie” i mogłem uformować bochenek. Poszło sprawniej niż z poprzednimi chlebkami. Wrzuciłem do koszyczka i odłożyłem do wyrastania. Tym razem nie do Tropka, podobno wyrastając w chłodniejszym miejscu chleb może mieć lepszą strukturę. Tyle, że rośnie dłużej…
Rośnięcie miało trwać od 2.5h do 4h. Nagrzałem piekarnik na „po 3 godzinach”, jednak chlebek nie był jeszcze dość wyrośnięty. Godzinę później już tak. Przełożyłem na papier, spryskałem wodą, ponacinałem. Ika napsikała do piekarnika i jeszcze trochę na chlebek. Włożyliśmy bochenek do pieca… i oklapł… taki dość płaski placek się z niego zrobił…
Pięć minut później jednak się znowu podniósł. Popękał z boku i trochę na nacięciach. Po kolejnych pięciu mogliśmy obniżyć temperaturę. Później chlebek zaczął się rumienić. 🙂
Po pół godzinie wyglądał już fajnie, ale jeszcze chwilkę mu dałem. Potem się zagapiliśmy i wyjęliśmy chyba o pięć minut za późno. Trochę się od spodu przypalił, ale poza tym super. Jeszcze wieczorem musieliśmy kawałek spróbować. Pycha! :-)
Lekko brązowa chrupiąca skórka, dziury większe niż w poprzednich wypiekach. Smak intensywny, ale nie tak „zakwasowy” jak w poprzednich. Podobno taki mogę znowu upiec. :-)
Muszę przyznać, że ten obecnie przedstawiony chleb nawet bardziej apetycznie wygląda, niż poprzednie 😀
PolubieniePolubienie
Śliczny.
Choć nadal wolę moją metodę – zamieszać,upiec w foremce,zjeść 😉
PolubieniePolubienie
wyglada bardzo smakowicie!
PolubieniePolubienie