Z licencji…

Oto co znalazłem w licencji (nawet niespecjalnie długiej i wymyślnej) do
firmware i sterowników dla serwera Sun Fire v20z:

You acknowledge that Software is not designed, licensed or intended for use in
the design, construction, operation or maintenance of any nuclear facility.

Na tą licencję trzeba się zgodzić, klikając na Accept aby ściągnąć
firmware i sterowniki. Żeby było śmieszniej wstęp do tej licencji mówi, że należy ją zaakceptować przed otworzeniem
opakowania z oprogramowaniem którego dotyczy. A samo oprogramowanie jest w większości na GPL. Na szczęście to akurat
ta licencja na ściąganie uwzględnia. Ale już sam do końca nie wiem, czy jak ściągnę od nich to oprogramowanie
(GPL) to mogę przy jego użyciu budować bombę atomową, czy nie… no i jak otworzyć to opakowanie…;-)

Ups…

Jun 19 18:18:35 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 18:18:40 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 18:20:36 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 18:20:41 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 18:21:26 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 18:21:31 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 18:22:01 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 18:22:06 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 18:33:37 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 18:33:42 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 19:01:47 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 19:01:52 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 19:30:43 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 19:30:48 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 20:08:53 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 20:08:58 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 20:33:18 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 20:33:23 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 20:42:21 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 20:42:26 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 21:06:43 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 21:06:48 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power
Jun 19 21:57:28 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on battery
Jun 19 21:57:33 rudi upsmon[10409]: UPS naszups@serwus.bnet.pl on line power

Uwielbiam zasilanie w tym budnku (TPSA, a jakże)… Miło że jeszcze coś
tam działa. W każdym razie nie mam zamiaru dzisiaj w nocy tam jechać!

Historia padu pewnego dysku…

W piątek rano jeden z naszych serwerów nagle przestał odpowiadać, nawet na
konsoli szeregowej. Kumpel przeszedł się na serwerownie zobaczyć co jest.
Komputer nie reagował, a po resecie nie widział jednego dysku (tego z którego
miał się startować system). Uznałem, że dysk mógł się zawiesić na
twardo
i zaproponowałem odłączenie komputera całkowicie z zasilania na
chwilę. Po tej operacji system wystartował normalnie z właściwego dysku.

Jak już system działał postanowiłem dyskom bliżej się przyjrzeć.
smartctl -a stwierdził OK. scsinfo -a nie
wykazało żadnych bad sektorów. Zapuściłem jeszcze
SMART Extended Self Test i uznałem, że problem został
zażegnany. Niestety po chwili serwer zaczął się zachowywać dziwnie. Dawał
błąd read-only filesystem przy dowolnej próbie zapisu na głównej
partycji. W logach było jedynie nic nie mówiące Journal aborted. Gdy
chciałem sprawę bliżej zbadać, okazało się, że bash nie widzi podstawowych
binarek. Jakież było moje zdumienie, gdy się okazało, że ls -l /
nie pokazuje nic. Ale już np. ls -l /bin/ls
pokazywało poprawne informacje o pliku. Nie było co się więcej zastanawiać,
tylko downować serwer i lecieć na serwerownię.

Na serwerowni powtórzyliśmy operację, która poprzednio przywróciła maszynę
do życia. Bez skutku — system już nie startował z tego dysku. Co prawda, BIOS
kontrolera widział dysk, ale z Media format error i go od razu
wyłączał. Wyciągnęliśmy więc serwer z szafy i zanieśliśmy do biura.

Dysk podłączony do innej maszyny też nie działał, więc zabraliśmy się za
ratowanie systemu, wykorzystując to co zostało. Na szczęście okazało się, że
większość najistotniejszych plików (/var i /home)
leży na drugim, ocalałym dysku. Znalazło się też tam miejsce na odtworzenie
/ + /usr z backupu.

Backupy wszystkich naszych serwerów zapisujemy na tasiemkach przy pomocy
oprogramowania Bacula (It comes by
night and sucks the vital essence from your computers.
). Ten wspaniały
zestaw narzędzi pozwala nam zdalne backupowanie wszystkich systemów na jednym
streamerze, zachowując informacje o tym co, gdzie i kiedy zostało
zarchiwizowane. Niestety okazało się, że przy odtwarzaniu z tych kopii
zapasowych to już nie działa tak ładnie…

Pierwszy problem to to, że gdy Bacula skończył odtwarzanie z jednej
tasiemki, to nie poprosił o włożenie kolejnej, tylko wszedł w jakiś dziwny
stan w którym nic nie mógł przeczytać, ani nie dało się kasetki wyciągnąć.
Dało się to obejść rozpoczynając kolejny proces odtwarzania, tylko danych z
tej drugiej (chronologicznie pierwszej) tasiemki.

Gorszy był drugi problem. Odtwarzanie przerwało się gdzieś w środku (na
jakimś /dev/rd/cośtam. Puściłem jeszcze raz, omijając dane już
odtworzone, oraz katalog na którym się wywalił. Niby wszystko odzyskaliśmy,
ale okazało się, że prawa dostępu do wielu katalogów, utworzonych w tym
przerwanym procesie, są co najmniej dziwne. Np. 744 na /usr albo
777 na /usr/local/bin. Udało się to jednak RPMem do porządku
doprowadzić. Ostatecznie udało się, jeszcze w piątek, uruchomić na serwerze
podstawowe usługi, w tym Jabbera i pocztę, bez żadnych strat w danych.

Od razu, gdy stwierdziliśmy, że dysk padł, zamówiliśmy nowy. Była pewna
szansa, że przyjdzie w sobotę i plan, żeby w tę sobotę odzyskać resztę systemu
(w tym builder AMD64 dla PLD). Jak nie w sobotę, to w poniedziałek od rana.
Dysk przyszedł w poniedziałek (dzisiaj), ale dopiero w południe.
Spartycjonowałem go, założyłem wolumeny LVM i przegrałem większość danych z
tego ocalałego dysku. Zacząłem też odtwarzanie pozostałych danych z backupu.
Wszystko w trybie single, aby działające usługi (w tym Jabber i poczta)
nie nabruździły mi w tym. Niestety odtwarzanie z backupu nie zdążyło się
skończyć przed moim wyjściem z pracy. Koledzy zostali w pracy, aby po
zakończeniu operacji przywrócić serwer do życia. Niestety Bacula znów się
wywalił. Serwer działa (tyle co w piątek udało się odpalić), ale część danych
wciąż nie jest odzyskana. Jutro będę miał jeszcze z tym sporo roboty…

Gicze diwidi

Narzekałem, że nie
ma taniego odtwarzacza dla geeków
. W końcu postanowiłem jednak kupić to
Manta Emperor 2,
szczególnie, że w piątek wyszła wersja beta nowego firmware — z obsługą
OGG Vorbis, na czym szczególnie mi zależało.

Emperor jest niewątpliwie giczą zabawką. Możliwość wymiany firmware, w tym
dodawania pewnych własnych modyfikacji oraz zepsucia urządzenia, obsługa
najróżniejszych formatów audio i video oraz cały zestaw różnych wyjść sprawia,
że jest się czym bawić. Typowy geek doceni też możliwość podyskutowania na forum Manty, także z producentami
— zmiany w firmware są tam właśnie dyskutowane z użytkownikami. Jednak
jest to wciąż urządzenie za 300zł, a więc nie żaden cud techniki. Żonie
szczególnie nie spodobała się tacka, która wydaje się być dość
delikatna — jak ją zobaczyła, to od razu chciała zwracać
odtwarzacz do sklepy. Kiczowate podświetlenie (w Emperor 2 można to już
wyłączyć z pilota :-)) i przekombinowany dizajn nie były
w stanie nas zniechęcić, paskudne literówki w oprogramowaniu
(NASTĄPNY) już bardziej. Po podłączeniu sprzętu do telewizora
i puszczeniu muzyki z CD wyszedł jeszcze jeden feler — podczas grania
muzyki telewizor cały czas się musi świecić, jeśli muzyka ma grać przez
jego głośniki. To i ta nieszczęsna tacka to były powody, dla których mieliśmy
Cesarza zwracać.

Aby włożyć odtwarzacz na odpowiednią półkę musieliśmy zabrać stamtąd
radiomagnetofon Fisher, którego i tak już dawno nie używaliśmy. Rzuciły mi się
w oczy wejścia line-in, w sam raz, aby podpiąć pod DVD. Jednak
pamiętaliśmy, że już próbowaliśmy to zastosować jako wzmacniacz — i do
przenośnego odtwarzacza CD i do komputera — za każdym razem
bezskutecznie. Mimo wszystko w końcu postanowiłem jednak spróbować to
podłączyć… i zadziałało :-). Brzmienie głośników
radiomagnetofonu nieporównywalnie lepsze niż to brzęczenie z telewizora, no
i oczywiście stereo. Żonce też taka konfiguracja się spodobała
i postanowiliśmy, że Cesarz zostanie. Wczoraj obejrzeliśmy sobie też testowo
jeden film (Podejrzany). Film niespecjalnie nadawał się do testowania
takiego sprzętu, bo raczej niskobudżetowy, bez powalających efektów
audiowizualnych, ale oglądało się całkiem nieźle — dużo przyjemniej niż
z komputera. Obraz też jakby lepszy.

Sprawdziliśmy już płytki CD, VideoCD, DVD, CD-R z MP3 i zdjęciami (JPG)
— wszystko działało jak należy. No może rzeczywiście upierdliwe jest to,
że podczas przeglądania plików odtwarzanie muzyki jest zatrzymywane, ale można
to przeżyć. DiViXów itp. nie próbowałem, bo nie mam i nie używam. OGGów też
jeszcze nie, bo na razie nie wgrywałem nowego softu. Głupio byłoby sobie
odtwarzacz pierwszego dnia zepsuć ;-). Poczekam z tym jeszcze
trochę, może przez ten czas wyjdzie stabilne wydanie firmware.

Z wiertarką do laptopa?

Jakiś czas temu padła mi PCMCIa w laptopie. Karty włożonej do pierwszego
slotu w ogóle nie widział, a w drugim wszystkie karty były rozpoznawane jako
anonymous memory. Rozebrałem wtedy laptopa, nie znalazłem nic
podejrzanego i uznałem, że trzeba się z tym pogodzić. Jakikolwiek serwis
kosztowałby mniej-więcej tyle ile laptop jest wart.

Bez PCMCIA nie miałem już w laptopie ani WiFi, ani Ethernetu. Zrobiłem
więc sobie 7-metrowy kabelek null-modem, na którym puściłem PPP po 115.200
baud. Do większości zastosowań tego laptopa to starczało (CJC, ssh), ale już
zdalne aplikacje X11 nie miały na tym sensu.

Po rozmowach ze znajomymi i dłuższym zastanowieniu się uznałem, że jednak
to musi być jakieś mechaniczne uszkodzenie złącza, np. coś nie styka. Dzisiaj
więc otworzyłem laptopa ponownie. Pomacałem złącze PCMCIA i okazało się, że
jednak można je trochę bardziej docisnąć. Co więcej, po dociśnięciu złącza
karty są wykrywane. Hurra!

Po zamknięciu laptopa okazało się, że karty nie można włożyć, bo dynks do
jej wyciągania zawadza. Trzeba było docisnąć go w dół, co zapewne powodowało
ponowne wyskoczenie złącza. W każdym razie po włożeniu karty znowu nie była
ona wykrywana. Ponownie otworzyłem laptopa, zacząłem badać sprawę —
czemu ten dynks się zacina mimo, że wcześniej tego nie robi. Znalazłem —
śrubka trzymająca złącze we właściwym położeniu się odkręciła. Jednak nie
mogłem jej dokręcić, bo przykręcana była od spodu, z drugiej strony płyty
głównej.

Zacząłem się zastanawiać jak wyciągnąć tę płytę główną. Nic nie
wymyśliłem, wyglądało na to, że ona wyjdzie jak się wszystko inne rozkręci.
Nie miałem ochoty z tym eksperymentować. Pogooglałem za instrukcją demontażu
tego laptopa — i nic. Potem popytałem znajomych i jeden podrzucił mi
ciekawy pomysł: zamiast wyciągać płytę i ryzykować, że laptopa już nie złożę,
to mogę wywiercić dziurkę od spodu i tamtędy dokręcić śrubkę. Tak też
zrobiłem…

Wyciągnąłem zestaw wierteł i wiertarkę ręczną, ekierką mniej-więcej
wymierzyłem gdzie ta śrubka od spodu powinna się znajdować i zacząłem wiercić.
Przewierciłem plastik i… zobaczyłem metal. Nie wiedziałem, czy to druk,
metalowa część jakiegoś elementu, czy coś innego. Jednak widziałem, że
powierzchnia metalu jest większa niż średnica wiertła, więc zaryzykowałem.
Okazało się, że to tylko folia ekranująca elektronikę laptopa (fachowa
konstrukcja). A pod nią… śrubka! Niesamowite — trafiłem. :-)

Skręciłem laptopa. Sprawdzam… nie działa. Otwieram, dociskam złącze,
zamykam… nie działa. Otwieram, dociska złącze i przy dociśniętym sprawdzam
— działa. Przyglądam się więc złączu… dociskane ono jest dwiema takimi
śrubkami jak tamta, nie są one całkiem odkręcone, ale też niedokładnie
dokręcone. Szczególnie jedna…

Zrobiłem więc drugą dziurkę. Znowu udało się trafić na śrubkę. Dokręciłem
ją porządnie i złożyłem laptopa. Odpalam… nie rusza. Niedobrze… Okazało
się jednak, że po prostu zapomniałem dysku wsadzić. Ufff… Po odpaleniu
jednak nie ruszył…

Zrobiłem więc jeszcze jedną dziurkę i docisnąłem śrubką złącze z drugiej
strony. Sprawdziłem laptopa w postaci rozebranej — zadziałał.
Złożyłem… zadziałał! :-D

Przy okazji rozbierania laptopa postanowiłem też zakleić wszelkie
pęknięcia i wyczyścić klawiaturę. Pęknięcia zaklejałem Super Glue, w pewnym
momencie zostałem z kawałkiem laptopa bardzo porządnie przytwierdzonym… do
palca. W końcu jednak zostało poklejone wszystko co trzeba. Jednak po dalszych
zmaganiach z urządzeniem wszystko to znowu się rozpadło… trudno.

Klawiaturę próbowałem rozebrać jak normalną pecetową. Jednak próba
wyciągnięcia pierwszego z brzegu klawisza (strzałka w prawo) zakończyła się
połowicznym sukcesem — coś go dalej trzymało. Docisnąłem więc go z powrotem,
a przestrzeń między klawiszami przeczyściłem pędzelkiem.

Ostatecznie wyszedłem na plus. Mam laptopa z trzema nowymi dziurkami od
spodu, które nikomu w niczym nie przeszkadzają, nie całkiem działający klawisz
strzałka w prawo, to już dość upierdliwe no i działająca PCMCIA, a więc
i sieć bezprzewodową 11Mbit/s (teoretycznie), zamiast 100kbit na niewygodnym
kablu — a to już coś. :-)

Nie ma tanich odtwarzaczy dla geeków…

Chcemy sobie sprawić odtwarzacz DVD. Nawet znalazły się jakieś pieniądze na
to, ale niewiele. Tak około 250zł możemy dać. Takie urządzenie oprócz
odtwarzania DVD może służyć do przeglądania zdjęć i grania muzyki. No
a muzykę, to oczywiście, najlepiej byłoby mieć w OGG Vorbis. Niestety…
sprzedawcy wybauszali na mnie oczy jak pytałem o obsługę tego formatu w końcu
przyznając się, że nie wiedzą o czym mówię. W jednym sklepie mnie zjechali jak
zasugerowałem, że zamiast markowego Panasonica kupiłbym coś mniej znanej
marki, w podobnej cenie, byleby te OGGi odtwarzało (WMA itp. śmieci mnie nie
interesują). Widać to jakaś herezja…

Dzisiaj rozglądałem się w sklepach, ale wcześniej robiłem rozpoznanie
w Internecie. Tam najbardziej spasował mi odtwarzacz Yamada 6700, który
odtwarza OGGi, a także różnej maści DiViXy, XVidy itp. (to mnie nie specjalnie
rusza). Urządzenia z tej serii mają całkiem niezłe recenzje mimo, że marka
rzeczywiście mało znana (więc niekoniecznie godna zaufania). Nawet w jednym
sklepie internetowym to cudo jest, za 245zł. Jest tylko jeden problem… ten
sklep jest we Francji i sama przesyłka to 60zł. A jak coś by poszło nie tak,
to ewentualna reklamacja, czy naprawa gwarancyjna mogłaby być koszmarem…

No cóż… pewnie skończy się na kupieniu taniego, ale markowego (chociaż
z tanimi markowymi rzeczami miewałem przykre doświadczenia) odtwarzacza, a za
szafę grającą będzie dalej służył komputer, ewentualnie będzie trzeba się
pogodzić na trochę częstsze zmiany płytek z muzyką (MP3 w sensownej jakości
wejdzie na CD trochę mniej niż OGGów)…

Jeszcze zastanawiam się nad kupnem radia samochodowego zamiast tego DVD.
Jednak tutaj ceny też nie zachęcają, a radio prawdopodobnie byłoby
z odtwarzaczem, dla którego też trzebaby się z MP3 przeprosić (o ile w ogóle
miałbym płytek zamiast radia słuchać)… A może sobie po prostu za te
pieniądze zaszaleć?

Drukarka…

W firmie mamy całą masę drukarek w sieci, ale jak ja chciałem coś wydrukować, to ciężko było. Bo
te drukarki to albo jakiś Develop (słyszał ktoś o takiej marce?), albo
Xerox PEcośtan, po których nawet żadnego śladu na linuxprinting nie ma, a próby ujarzmienia
kończyły się fiaskiem. Jedna sensowna (HP LaserJet 1200) podłączona była do
komputera kumpla, który albo był wyłączony, albo skutecznie zahasłowany,
albo… go nie było.

W końcu przekonałem kumpla, że lepiej podłączyć tę drukarkę do mnie. W końcu
ja mam zawsze komputer włączony, a on się z tego Windowsa jakoś podepnie.
Dzisiaj to konfigurowałem. Lokalnie ruszyło od kopa (podpięte pod USB, bo
kabelek równoległy ktoś zwinął), trochę więcej napracowałem się przy
udostępnianiu przez Windows, bo trzeba było odpowiednie sterowniki przygotować
(drukarka udostępniona jest jako PostScriptowa — nie podoba mi się
Microsoftowa idea sterowników do każdej drukarki na każdym kompie osobno).
W każdym razie kumpel z Windowsa wydrukował sobie co chciał, bez najmniejszych
problemów.

W końcu przyszedł czas na mnie. Korzystając z tego, że już mam drukarkę
(ciekawe jak długo, hehe), postanowiłem wydrukować dla szefa dokument który
napisałem. Dokument był w reStructuredText, więc zrobiłem z tego HTML,
otworzyłem w Firefoksie i wcisnąłem print. A ten tylko Memory
Fault
powiedział i zniknął. Super. Dłubanie w about:config nic nie pomogło.

No to jako ostatnią deskę ratunku wziąłem Konquerora. Ten pięknie wykrył drukareczkę,
ale jak dałem podgląd wydruku to pokazał mi coś, co mogłoby być moim tekstem, ale zapisanym
alfabetem Morse’a. Mimo to wcisnąłem print. I wydrukowało… tylko że
maciupkimi literkami (mimo wszystko czytelnymi). Oczywiście w opcjach wydruku (cała masa ich była) nie
znalazłem nic co by mi te literki zwiększyło. W opcjach całego Konquerora było jakieś zwiększanie fontów…
ale max na 18 udało mi się to ustawić (wcześniej było 14), nawet już nie
sprawdzałem, czy na wydruk to ma jakiś wpływ — olałem sprawę, szef się jakoś doczyta…

Ciekawe czy jak będę potrzebował z OO coś wydrukować, to czy coś z tego wyjdzie…

Obejrzeliśmy w końcu film…

Wczoraj pojawiłem się w wypożyczalni z reklamacją. Reklamacja może być
przyjęta, owszem, ale jak przedstawię paragon. W portfelu miałem jak zwykle
około 100 paragonów (z części już treść odparowała), ale akurat tego nie.
W kieszeniach też go nie było. Trudno. W końcu kilka razy mnie uprzedzali, że
paragon jest potrzebny do ewentualnej reklamacji. Tylko czemu nigdy tego nie
traktowałem poważenie?

Wybrałem sobie inną płytkę, ale przed wypożyczenie zażyczyłem sobie
zobaczyć jej powierzchnię. Nie spodobała mi się. Pytam się, czy wszystkie tak
mają, dowiedziałem się, że te starsze tak. Podobno żeby znaleźć nowszy to mam
szukać tych z numerkami około 15000. Znalazłem coś ponad 15900. Wyglądało
nieco lepiej, więc wziąłem.

Tym razem napęd nie odmówił współpracy. Raz się zaciął, ale ma już swoje
lata i nie jest modelem z górnej półki, a płytka fabrycznie nowa nie była.
Filmik więc obejrzeliśmy bez zakłóceń. Rzecz była o problemach małżeńskich
(właściwie pomałżeńskich) i sąsiedzkiej pomocy, ze szczęśliwym zakończeniem.
Dużo przyjemniejsze niż to co zaserwowała nam Gala, chociaż zapewne dużo mniej
ambitne. Ale cóż… my hołota. ;-)

Wrrr…

I znowu sobie filmu nie obejrzeliśmy… okazało się, że wypożyczona płytka
jest tak zniszczona, że tylko skutecznie zawiesza napęd i procesy się do niego
odwołujące…. Czemu w wypożyczalni tego nie sprawdziłem? przecież widać te
wszystkie plamy i rysy, czy wręcz dziury w powierzchni… Mam nadzieję, że
przynajmniej bezproblemowo wymienią mi tę płytkę, albo zwrócą kasę.

Nowy serwerek…

Do firmy przyszedł zamówiony nowy serwerek — IBM
x226
oraz dwa dyski (UltraSCSI320, 15Kobr.). Streamer, zamówiony
razem z serwerem, na razie nie dotarł. Serwer ma służyć do trzymania naszych
najważniejszych baz i sam z siebie raczej nie udostępniać żadnych usług dla
ludzi z zewnątrz. Chciałbym, żeby to była maszyna pewna, dlatego markowy
serwer i dwa dyski na RAID.

W pierwszej chwili po włączeniu zaskoczył mnie sprzętowy RAID
(AIC7902 z HostRAID). Nie zamawiając serwer
myślałem o software’owym, a w specyfikacji serwera nie zauważyłem wzmianki o
sprzętowym. Założyłem więc RAID1 narzędziami z BIOSu kontrolera i zabrałem się
za instalkę PLD. Pojawiły się dwa problemy: 1. obsługa tego RAIDA 2. obsługa
sieciówki (Broadcom, 1Gbit). Drugi problem (brak obsługi serwerowej sieciówki
w instalatorze) już parę razy przerabiałem i rozwiązałem standardowo —
do serwera wsadziłem pierwszą lepszą kartę jaką znalazłem w firmie (tym razem
jakieś ne2k-pci).

Poważnym problemem okazał się ten RAID. Pogooglałem i dowiedziałem się, że
są do tego sterowniki pod Linuksa, ale tylko binarne pod kilka konkretnych
kerneli kilku konkretnych dystrybucji (fe!). Zresztą, na płytkach dołączonych
do serwera też je znalazłem. Adaptec przyznał nawet, że nie
będzie otwartych sterowników do tego („bo nie”, czyli powody prawne itp.).
Może napiszę to wyraźnie, jakby ktoś miał wątpliwości: HostRAID w
AIC7902 to syf!

Na
szczęście AIC7902 jako zwykły kontroler SCSI jest bez
problemy obsługiwany przez kernel z PLD. Wyłączyłem więc
RAIDa w BIOSie i pod RescueCD założyłem programowego (w
instalatorze nie umiałem znaleźć do tego odpowiednich opcji, a poza tym
instalator miał problemy z załadowaniem sterowników do tego
Adapteca). Na tym RAIDzie założyłem potem LVM, a w nim kilka
logicznych wolumenów — mam dość problemów z partycjami założonymi
podczas instalacji zupełnie potem nie pasującymi do potrzeb systemu
produkcyjnego.

Chwilę grozy przeżyłem, gdy zobaczyłem (przy pomocy hdparm
-t
), że te nowe dyski wyciągają jedynie 34MB/s. To mój dwuletni dysk
SCSI jaki mam w domu wyciąga 50MB/s. Ale uznałem, że to tylko jakiś problem z
kernelem w RescueCD, później okazało się, że słusznie. System
zainstalowałem w chroot poldkiem. geninitrd ładnie stworzył
initrd, ze wszystkim co potrzeba do RAIDa, LVM i systemu plików na
/ i system udało się uruchomić prawie za pierwszym podejściem
(tylko w grubie trzeba było konfigurację poprawić).

Bałem się jeszcze o sieciówkę, że będzie problem jak z tym RAIDem, ale
okazało się że otwarte sterowniki na GPL są na płytce dołączonej do serwera, a
także w CVS PLD, więc po prostu je sobie zbudowałem,
zainstalowałem i zadziałały.

Jutro spróbuję zainstalować wszelkie narzędzia do tego serwerka (coś co mi
powie np., że któryś z zasilaczy padł, poda temperaturę, czy co tam IBM do
takich serwerków daje) i zacznę stawiać na nim to co ma tam chodzić. To
ostatnie to będzie kuuupa roboty na najbliższe tygodnie, no ale w końcu od
czego jesteśmy?