I znowu na jakiś głupi artykuł trafiłem…

Już kiedyś czytałem (poprzez pubsub.com, jak zwykle) na fragment tego
artykułu (dalej nie szukałem), a teraz trafiłem do źródła: The Coming Boom

Rzecz jest o tym jak naukowcy badają kobiecy orgazm w celu wytworzenia
odpowiednika Viagry dla kobiet. Technika badań jest dość ciekawa — link
po jakim trafiłem do artykułu był trafnie nazwany Reverse
engineering the female orgasm
.

No, nie zupełnie o odpowiednik Viagry chodzi, bo nie tylko gotowość fizyczną
(co jest problemem u facetów) ma to dawać, ale także ochotę seks. Cel badań
mnie się trochę kojarzy z świństwami wsypywanymi dziewczynom do drinków, aby
były łatwiejsze. Rozumiem, że niektórym kobietom może to być potrzebne, ale
pewnie, gdy to powstanie, to jak zwykle będzie nadużywane. I rozkręci się wielka
akcja reklamowa (potęgująca to nadużywanie)… i spamerzy będą mieli co
sprzedawać… I faceci nie będą musieli już się starać, bawić w jakieś
gry wstępne itp., bo wszystko załatwi jedna tabletka… Nie, może nie będzie
tak źle… w końcu są jeszcze na tym świecie ludzie radośni mimo, że nie
używają Prozacu ;-)

Uzależnienie od bloga?

Kilka osób przyznało
się do uzależnienia od bloga mojej żony
. Hmmm… coś w tym jest —
takie rzeczy się zdarzają. Sam jestem chyba uzależniony od jednego bloga:
Hi, My Name Is Steve, and I
Am a Sex Addict
.

I nie chodzi o świństwa. Mimo, że jestem stary świntuch, to nieprzyzwoite
opowiadanka mnie z czasem nudzą. A tam zaglądam, od wielu tygodni, codziennie,
cierpiąc w weekendy z powodu braku nowych wpisów. Frajdę sprawia mi śledzenie
losów tej pary, przeżywam w pewien sposób ich radości i niepowodzenia, a także
pozwala mi to lepiej zastanowić się nad własnym życiem i związkiem. To chyba
coś jak oglądanie reality show, czy oper mydlanych (za jednymi i drugimi
raczej nie przepadam), ale czasem można sobie pozwolić na takie
niskie rozrywki. ;-)

Jest też sporo innych blogów na które zaglądam, ale poza Joggami, które
dzięki technicznym ułatwieniom śledzę na bieżąco, odwiedzam je raczej
sporadycznie — jak mi się przypomni. O, właśnie — dawno nie
zaglądałem na blog Bruce’a
Eckela
… i słusznie, nic tam nowego nie ma :-(.