Fotki znad Drawy

Wybraliśmy się na krótkie wczasy, tam gdzie w zeszłym roku, do Drawin. Nie stać nas aktualnie ani na dłuższy wypad ani na inne miejsce. A tu miło, tanio i to znamy. Oczywiście to był wyjazd w przysłowiowe „krzaki”, a w krzakach różne ciekawe stworzenia można spotkać:

Zajączek :)
Sarenka

Zajączek wyskoczył mi prawie spod nóg, niestety nie zdążyłem tak szybko aparatu przygotować, więc się trochę oddalił. Widziałem tu też inne zające i zdarzało mi się podejść do nich bliżej, ale niestety już bez aparatu.

Sarenka za to była mną najwyraźniej tak samo zainteresowana jak ja nią, tyle, że ona nie miała aparatu. ;)

Dużo łatwiej było dorwać mniejsze stworzenia, szczególnie, że ich tutaj pełno… Motylki:

Motylek
Motylek
Motylek

Motylek
Motylek

Oczywiście „polowałem” też na ptaki, próbowałem dorwać dudka, żurawie, jakieś niezidentyfikowane ptaszki nad wodą, ale na razie zadowalające efekty udało mi się uzyskać jedynie z boćkami:

Boćki

Bociek

Bociek
Bociek

Bociek

Oczywiście wypoczynek na wsi nie ogranicza się do fotografowania natury… Na przykład, Krysia zaprzyjaźnia się tu ze zwierzętami hodowlanymi:

Krysia i Karmelka

…a Iwonka „powozi” traktorem:

Ika traktorzystka

Ika traktorzystka

„Jak to »to nie gaz«?”
Aktywny wypoczynek na wsi ;)

Zwierzę

Niedziela. Szałsza. Wracam ze spacerku po lesie. Idę przez „zielony lasek” (plantację wierzby energetycznej) i słyszę krzyk, jakby ktoś poganiał konia. Zwolniłem, żeby koni nie spłoszyć, gdy wyjdę spomiędzy drzew. Idę ostrożnie i ponownie słyszę ten odgłos… to raczej nie człowiek. Jakieś zwierze? Duże zwierze. Może groźne… Puma? ;-)

Przygotowuję więc aparat, wychodzę z lasku, patrzę… a tam…

Sarenka

A poza tym było ciemno i właściwie zdjęć się robić nie dało…

XIII. Století w Wiatraku

Wczoraj znowu wybrałem się na koncert zespołu, którego wcześniej w ogóle nie znałem. XIII. Století to podobno czeska legenda rocka gotyckiego, porównywana z naszym Closterkellerem. Na Closterkellerze było fajnie, a właśnie przyszedł czas, żeby znowu się trochę rozerwać i odstresować.

Oczywiście przed koncertem przesłuchałem próbki (video) z Last.fm, ale nie powalały na kolana. Mimo wszystko wystarczająco dobre, żeby nie zniechęcić. Tak więc trzy dni temu kupiłem bilet, a wczoraj pojechałem na koncert.

Przed Stoleti zagrał zespół Poison Words, ten sam, co przed koncertem Closterkeller. I znowu zrobili na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Zagrali chyba nawet lepiej niż poprzednio, ale może to być po prostu efekt tego, że już słyszałem te utwory. Publiczność domagała się bisów, ale stwierdzili, że jeszcze inny zespół ma zagrać i uciekli. Trudno. Na gwiazdę wieczoru trzeba było jeszcze trochę poczekać…

Czesi pojawili się na scenie dokładnie o 21:00. Od razu rzuciła mi się w oczy przepiękna dziewczyna przy klawiszach („klawiszówka”?). Na początku występu mogli zagrać cokolwiek i tak byłbym zachwycony wpatrzony w cudowny uśmiech… ;-) W końcu jednak i muzyka zaczęła do mnie docierać.

Grali naprawdę świetnie. Publiczność bawiła się wspaniale. Trochę mnie zaskoczyło jak ludzie śpiewali razem z zespołem, ale chwile potem sam się darłem „Elizabeth!” (takie pojedyncze słowa byłem w stanie wyłapać :)). W ogóle, dawno na koncercie nie widziałem takiej radosnej atmosfery. I to mają być mroczne klimaty? ;-)

Bisowali dwa razy. Niestety, kiedyś koncert musiał się skończyć. Ja wyszedłem bardzo zadowolony.

60km :)

Wreszcie wybrałem się na konkretniejszą wycieczkę rowerkiem. Najpierw trasą nr 6 przez Sikornik, Żernicę, Nieborowice, Pilchowice i Stanicę do Rud, w ramach zbierania danych do OpenStreetMap. Potem krótka przerwa w skansenie kolei wąskotorowej (szkoda, że nie można już tam sobie z Gliwic ciuchajką dojechać) i z powrotem, ulicami, przez Bargłówkę, Trachy , Sośnicowice, Łany Wielkie i kawałkiem trasy 15 przez Kozłów do domku.

W sumie wyszło prawie 60km (licznik zapomniałem wyzerować na starcie, więc nie wiem dokładnie). Pogoda idealna, no może wiatr trochę za duży, szczególnie gdy z naprzeciwka. Trzy razy zgubiłem szlak, ale to ewidentne braki w oznakowaniu (i to w wyjątkowo perfidnych miejscach). W dwóch przypadkach po odnalezieniu szlaku przejechałem ominięty kawałek jak należy, żeby na mapę nanieść poprawny przebieg. A przy okazji, moje dotychczasowe osiągnięcia są już widoczne na OpenCycleMap :-)

Closterkeller

Na koncercie Closterkellera ostatni raz byłem z kilkanaście lat temu, w domu kultury w Pyskowicach. Wtedy grali dla prawie całkiem pustej sali. Było więc dziwnie, ale fajnie.

Nie byłem więc na ich koncercie dawno. Ostatnią płytę („Cyan”) kupiłem też jakoś w tamtym czasie. Nie śledziłem też uważnie poczynań zespołu od tamtego czasu, ale wciąż ich lubię. Więc jak tylko się dowiedziałem, że mają grać w gliwickiej Fabryce Drutu, to uznałem, że muszę tam być.

Koncert był wczoraj. Tak jak się spodziewałem, zebrało się sporo towarzystwa w ciemnych strojach, kobiety często w powłóczystych wydekoltowanych sukniach. O dziwo, nikt się nie wymalował jak idiota. ;-) Wiekowo nie było tak źle, spodziewałem się jakiejś smarkaterii, ale byli głównie studenci, a nawet parę starszych ode mnie osób.

Przed gwiazdą wieczoru zagrały dwa młode zespoły: Poison Words i Anamnezis. Dawali radę. Mnie bardziej podobał się ten pierwszy, szczególnie przy „mocniejszych” kawałkach.

W końcu pojawiła się Anja z zespołem. Wystąpiła nietypowo, bo „w cywilu” — zapomniała swojej goth-kreacji, ale pokaz goth-mody już zrobiły wokalistki wcześniejszych zespołów. :-)

Już od pierwszego utworu poraziła różnica w brzmieniu między młodzieżą, a mistrzami. Anja z chłopakami dali czadu. Co ciekawe, większość z zagranych utworów dobrze znałem. Chyba duża część programu pochodziła z płyt Violet i Cyan, które znam najlepiej. Nowa płyta podobno szykuje się wkrótce.

Na sali (której klimat był raczej „industrial” niż „gothic”) nie było, pełno, ale też nie świeciła pustkami. Tak w sam raz. Wydaje mi się, że wszyscy bawili się bardzo dobrze, a jednocześnie było spokojnie (bez pijanego towarzystwa wpadającego na ludzi itp.). Całkiem milusi koncercik.

Po koncercie organizator zapraszał na „after party” w klubie muzycznym [Sic!]. Zajrzałem, ale uznałem, że nic tam po mnie i spacerkiem wróciłem do domu (dotarłem trochę przed pierwszą). I podobno nawet papierosami nie śmierdziałem. :)

Zabawa w kartografa-amatora

Przyszedł sezon rowerowy, to i mój GPS wrócił do łask. Skoro GPS, to fajnie by było sobie jakieś mapy do tego przygotować, czy nanieść przejechaną trasę na mapę. Niestety z mojego ulubionego Vikinga usunięto wsparcie dla map Google (na wniosek samego Google). Zamiast tego został podobno OpenStreetMap. Postanowiłem się więc przyjrzeć temu projektowi… i wsiąkłem. ;-)

Okazało się, że mają już niezły kawałek Gliwic opisany. Do tego proste w użyciu edytory. Sam ściągnąłem sobie JOSM. To ten „poważniejszy”, podstawowy edytor dla tego projektu. Oprócz tego jest jeszcze prosty webowy edytor Potlatch i parę innych. Wczytałem do JOSMa trasę swojej ostatniej wycieczki (do Wilczego Gardła)… i nie mogłem się powstrzymać przed dodaniem paru dróg do mapy. Od paru dni ciągle coś tam dodaję: trochę na podstawie przejechanych tras, trochę z pamięci (nie trzeba więcej, żeby wrysować coś pomiędzy istniejące drogi), trochę ze zdjęć satelitarnych (w JOSM dla mojej okolicy dostępne są zdjęcia Landsat, wystarczają do określenia obrębu lasu, czy jeziora). Parę uliczek przerysowałem też ze skanu starej (rok 1942) niemieckiej mapy, znalezionego kiedyś w sieci. Ze względów licencyjnych nie wolno przerysowywać ze współczesnych map, objętych prawem autorskim, ale tak jest nawet ciekawiej. ;-)

Na mapę Gliwic dodałem rzekę Kłodnicę, z zestawem mostów, dwie polne drogi, parę kilometrów ścieżki rowerowej i trochę drobiazgów. Już widzę (na wyrenderowanie gotowej mapy trzeba trochę poczekać), że parę rzeczy wyszło nie najlepiej, ale myślę że chociaż trochę projekt na moje pracy zyskał.

Fascynujące jest to, że na tej mapie można umieścić praktycznie wszystko i może ona służyć nie tylko jako mapa drogowa (zdaje się, że taki był pierwotny cel projektu), ale i turystyczna, czy rowerowa (w ten sposób powstaje OpenCycleMap. Zależnie od wybranego zbliżenie może przedstawiać sieć głównych dróg krajowych i wojewódzkich, albo układ alejek w parku.

Jak mi się zabawa za szybko nie znudzi, to powinno mi się udać opisać jeszcze parę z Gliwickich tras rowerowych (najlepiej byłoby zrobić komplet). Przynajmniej mam temat i motywację na najbliższe przejażdżki. :)