Mam już trochę dość dodatkowej roboty za Euro i innych zobowiązań które na
siebie wziąłem, takich jak np. przygotowanie referatu na Pingwinaria.
Chciałbym znowu czuć, że jak tylko skończę pracę to mam czas w którym nic nie
muszę robić, po prostu mogę robić na co mam ochotę. Znalazłby się wtedy czas na
robienie PyXMPP, CJC, czy chociażby pisanie na Joggera
– jest wiele rzeczy które chciałem opisać, a nie miałem kiedy.
Co gorsza, ja wcale tak dużo nie robię, przejmuję się tym ile mam do
zrobienia, marudzę, a robię i tak mniej niżbym mógł. Tyle, że czas w ten sposób
zaoszczędzony marnuję
na kompletne obijanie się. Szkoda mi zabierać się
za swoje pasje, gdy wiem, że powinienem zająć się czymś poważniejszym, a do
zajęcia się tym czymś poważniejszym po kilka godzin dziennie też nie umiem się
zmusić… męczące to i stresujące, nawet jeśli to po prostu lenistwo.
;-)
Przez weekend, od piątku, służbowe komórki nie dawały mi żyć. Ciągle coś
się psuło, albo coś trzeba było sprawdzić. W sobotę musiałem jechać do Zabrza. Dodając do tego
sobotnie porządki i wizytę u mojej mamy (w końcu to babcia Krysi) to w sobotę
do wieczora nic nie mogłem zrobić. A wieczorem wybrałem się na koncert, odstresować się. Czasem
trzeba się oderwać od tych cholernych komputerów…
To był koncert Homo Twist,
w zabrzańskim Wiatraku. Miało się
zacząć o 19:00, zaczęło się o 19:45, najpierw wystąpił support w postaci
jakiegoś młodego poznańskiego zespoły heavy-metalowego. Nawet fajnie grali, ale
w ich występie najlepsze były efekty specjalne, w postaci ichniejszego
perkusisty. Już wyjaśniam… Na sali, a więc zapewne i na scenie, było chłodno.
Perkusista, jak to często bywa, podczas grania się nieco zgrzał. Że był łysy,
to zaraz jego łysa czacha zaczęła lśnić od potu i… się dymić. Dymiło się
z niego co najmniej jak z czajnika gotującego wodę. Jeśli dodać do tego
heavy-metalową muzykę i oświetlenie w postaci czerwonego reflektora
wymierzonego w tę czachę (akurat jeden tak trafił), to efekt był piorunujący
i na dobre rozbawił publikę. Kto tylko miał aparat, to zaraz fotografował to
cudo.
Poznaniacy skończyli po godzinie i po dwudziestominutowej przerwie na scenę
wyszedł Homo Twist. Maleńczuk w okularkach, wyglądał na zmęczonego życiem
inteligenta, ubrany był jak na tamtejszą temperaturę przystało, chyba w dwie
bluzy polarowe (na sali prawie wszyscy w zimowych kurtkach). Na tym tle
basista, Titus wyraźnie się wyróżniał… on miał na sobie koszulkę na
ramiączkach i goły brzuch. Ale podczas koncertu nie padł. %-)
Repertuaru Homo Twist za bardzo nie znam. Lubię Maleńczuka, samo Homo Twist
też mi się dobrze kojarzyło, więc jak zobaczyłem, że jest koncert w Wiatraku,
to się wybrałem. Nie zawiodłem się. Taka muzyka najwyraźniej mi odpowiadała. Niestety,
nagłośnienie na koncercie mniej. Tak jak na koncercie Łez było chyba trochę za głośno,
albo po prostu akustyka w tej sali jest taka kiepska. Trudno było zrozumieć słowa piosenek.
Jednak mimo to, bawiłem się świetnie. Może w nowej siedzibie klubu (obecny
Wiatrak jest przeznaczony do rozbiórki z powodu budowy DTŚ) będzie lepiej.
Jako dodatkową atrakcję można było uznać dwie blondyny tańczące
i obcałowujące się pod sceną, ku uciesze takich zboczeńców jak ja.
;-)
Do domu wróciłem po 23-ciej, śmierdzący paskudnie papierosami. Gdyby nie
ten paskudny papierosowy dym i kiepskie nagłośnienie (przynajmniej jak na moje
uszy), to koncert byłby idealny. Ale i tak było super. Przy kolejnej okazji też
będę się musiał na coś takiego wybrać.
Wracając do marudzenia… w sobote nie zrobiłem więc nic, na zrobienie
czegoś pożytecznego została niedziela. Tym razem nawet udało się tej niedzieli
całkiem nie zmarnować – napisałem sporą część referatu na Pingwinaria
(którego zalecany termin oddania minął 15-go stycznia). Dzisiaj powinienem pisać
to dalej, ale jak widać wolałem naskrobać coś na Joggera… Niestety, unikanie
roboty idzie mi za dobrze… Jutro biorę dzień urlopu, żeby odstawić auto do
mechanika, a siebie do lekarza (w sprawie trzeciego szczepienia przeciwko WZW),
może uda się jeszcze coś do tego referatu dopisać.
Nie marudź, jutro będzie gorzej. 😉
PolubieniePolubienie
Moja produktywność też leży.
Tłumaczę sobie, że to przez brak światła i zimową deprechę.
Mam nadzieję, że leży na plaży.
PolubieniePolubienie
Tia…
Wiosną leży bo przesilenie wiosenne…
Latem, bo za gorąco i mózg się lasuje…
Jesienią, bo depresja jesienna…
Wymówek na cały rok starczy 😉
PolubieniePolubienie
LOL. 🙂
Ale ja mam tak tylko zimą.
PolubieniePolubienie