Przygoda na bagnach

Ponad miesiąc temu, przy pierwszym „ataku” wiosny, wybrałem się rowerkiem w jedno z moich ulubionych miejsca na takie wycieczki, do Lasu „Dąbrowa”. Jest to częściowo dziki las, nawet w 2008 roku tam rezerwa przyrody wyznaczono (ale już żeby to w jakikolwiek sposób w terenie zaznaczyć nikt nie wpadł). Chciałem obadać jakieś nowe ścieżki, żeby coś nowego na mapę nanieść… ścieżka mi się skończyła, próbowałem „na azymut”, z GPS i mapą na telefonie, do znajomej ścieżki dojechać, ale władowałem się w bagienko. Było fajnie, ale nie taki był plan wycieczki. Wymyśliłem, że te strumyczki i bagienka trzeba też nanieść na mapę, żeby następnym razem się tak nie wpakować. I trzeba to zrobić zanim komary się wyklują…

Potem jakoś albo miałem weekendy zajęte czymś innym, albo znowu się pogoda popsuła i plan mogłem zrealizować dopiero dzisiaj. Wziąłem smartfona, stary telefon z zewnętrznym GPSem na bluetooth, aparat i kalosze i podjechałem samochodem pod las (rowerem po bagnie i chaszczach to nie bardzo, zostawić rower pod lasem też nie bardzo). Tam założyłem kalosze, włączyłem GPSy, przypiąłem stary telefon do kieszeni spodni i ze smartfonem w dłoni poszedłem ścieżką, której jeszcze nie miałem na mapie, gdy doszedłem do znajomej ścieżki i strumyka, poszedłem wzdłuż strumyka zaczynając właściwą misję… po drodze pstrykałem zdjęcia…

Strumyk-bagienko
kwiatki Pajęczyna nad strumykiem

No i pierwsze ups… po którymś zdjęciu aparat, a raczej obiektyw, przestał łapać ostrość. W trybie ręcznym pierścień ostrości chodził jak należy, a auto-focus albo nie kręcił nim wcale, albo z wielkim wysiłkiem, jakby bateria była słaba. Ale bateria, według aparatu, pełna. Nic nie byłem w stanie z tym w środku lasu zrobić, więc na tyle było „poważnego” fotografowania przy okazji tej wycieczki… na szczęście GPSy wciąż działały :-)

Doszedłem strumykiem do przepustu pod drogą i zawróciłem, żeby wrócić do ścieżki. Po drodze coś mnie jednak zatrzymało…

Złapany we wnyki

…przeklęci kłusownicy… Rozbroiłem wnyki rozwiązując wszystkie węzły. Linkę zostawiłem w lesie, bo głupio by było jakby mnie jakiś leśniczy spotkał w lesie szwendającego się ze stalową linką ;-). Pociąć, niestety, nie miałem jej czym.

Wróciłem do ścieżki, a następnie podążyłem strumykiem w drugą stronę. Kawałeczek dalej odchodziła on niego jedna odnoga, to poszedłem wzdłuż niej na brzeg lasu i z powrotem, potem do „głównego” strumyka, w poprzek mostka na „ścieżce edukacyjnej”, dalej przez jakieś straszne bagna (a raczej ich brzegiem, miejscami wydawały się rzeczywiście groźnie, przynajmniej dla moich gumiaków), aż do innego brzegu lasu. Nawet jakieś źródełko po drodze odkryłem.

Bagienko

Już późno się robiło, czas wracać. Wróciłem drugą stroną strumyka do mostku i spojrzałem na zebrane dane w smartfonie… Kiepska dokładność, ale danymi z drugiego telefonu się może do uda poprawić… drugiego telefonu… łapię się za bok, a tam pusto. Zgubiłem telefon!

No fajnie… przecież w tych bagnach i zaroślach nawet nie dam rady znaleźć dokładnie tej drogi, którą przyszedłem. Gdybym zgubił zewnętrzny GPS, a w ręce zostałby mi telefon, to miałbym miejsce zguby na mapie. A mnie został tylko GPS… ale to wciąż coś. GPS ma niebieską diodkę, która się świeci gdy jest połączony przez bluetooth z telefonem i mruga, gdy się rozłączy. Wtedy mrugała. Jakby mi się udało podejść na kilkadziesiąt metrów do telefonu i jakby ten telefon nie był akurat pod wodą czy głęboko w błocie, i jakbym zdołał nie przeoczyć momentu, gdy diodka przestanie migać, to jest jakaś drobna szansa, że telefon się znajdzie… Najgorsze, że nie miałem pojęcia kiedy mogłem go zgubić. Chyba niedawno… może wtedy gdy się trochę zapadłem w błocie? A może wtedy, gdy trochę mi się noga obsunęła, gdy przeskakiwałem strumyk? Ale gdzie to było?

To od mostku znowu przeszedłem się wzdłuż strumyka i bagien na skraj lasu, drugą stroną strumyka z powrotem do mostku. Lampka wciąż mrugała, nic nie leżało w okolicach gdzie się zapadłem (chyba znalazłem to miejsce). No, to w drugą stronę… miejsce gdzie się noga obsunęła – też nic, w strumyku też nie widać, żeby coś leżało… lampka miga. Gdy doszedłem do tej zmapowanej wcześniej odnogi zastanawiałem się, czy po prostu nie pójść do samochodu, który miałem blisko, przecież szukanie tego telefonu to dość beznadziejna sprawa… ale jednak spróbowałem… idę wzdłuż tego strumyczka… i przestało migać! Kawałek dalej… i znowu miga, wracam… miga… kręcę się po okolicy, o znowu nie miga. Ale po tej stronie strumyka nic nie było, a sygnał ciągle się urywał… może to z drugiej strony odbiera, wracałem drugą stroną. Przeskoczyłem strumyk i tam cały czas świeciło… rozglądam się, rozglądam… i…

Znaleziona zguba Znaleziona zguba

Znalazł się! Uff… jednak ja to czasem mam fuksa. :-) Wróciłem do samochodu i do domku. A do OpenStreetMap jutro wprowadzę zebrane dane.

6 uwag do wpisu “Przygoda na bagnach

  1. W sumie żeby telefon miał włączone przekazywanie na bieżąco pozycji do Google (Maps) czy innego śledzącego serwisu to można by go szukać nawigując na punkt w smartfonie 🙂

    Uzupełniam fragmenty mapy OSM swojego miasta, ale na razie wolno mi to idzie. Nagrywam ślady GPX telefonem i dodatkowo GPS loggerem, ale przeważnie nie mam obu tych urządzeń w jednym czasie razem. Staram się porównywać potem dokładność śladów.

    Na co w tym lasku kłusownicy mogą polować? Na dziki, zające?

    Polubienie

Co o tym sądzisz?