Zanikająca Reisefieber?

Miał to być komentarz do wpisu Zanikająca Reisefieber
na blogu Tomka Skórskiego, ale zrobił się
długi, więc opublikuje go tu:

Nie sądzę, żeby następowała jakaś dewaluacja podróży jako takiej, najwyżej
pewnych celów podróży (świat się zmniejszył). Ci (czy raczej tacy jak
tamci), którzy wybierali się na wielką wyprawę (na drugi koniec kraju, czy
kontynentu), gdy inni pozostawali w swoich wioskach, najwyżej raz w miesiącu
wybierając się do miasta, i teraz znajdą sposób na ekscytującą przygodę.
Zamiast Bieszczad będą to może Himalaje. Albo zamiast wyprawy rodzinką Syrenką
ze Śląska nad morze będzie wycieczka rowerowa po Beskidach. Ten kto w podróży
szuka większych wrażeń znajdzie je w każdych czasach.

Ci którzy podróżują nerwowo patrząc na zegarek, z iPodem w uszach to ci,
którzy w „dawnych czasach” w ogóle by się ze swojej miejscowości nie ruszali,
no chyba, że autokarem na zorganizowane przez zakład pracy wczasy.

A jeśli piszesz myśląc o sobie… to zauważ, że też nie jesteś tą samą osobą
co parę lat temu. Kiedyś jeździłem po Polsce autostopem, mieszkałem pod
namiotem i najlepsze wakacje były wtedy gdy jednego dnie nie wiedziałem, gdzie
będę następnego. Teraz mam wczasy mniej-więcej zaplanowane na parę miesięcy
przed, nie ma mowy o wypoczynku w pokoju bez łazienki i wyjazdu bez własnego
samochodu… to nie czasy się zmieniły, ale ja i moje życie. Mniej potrzebuję
wielkiej przygody, bardziej odpoczynku od pracy i spędzenia czasu z rodziną.
Przygody też mi trochę brakuje… samotnego wyjazdu w nieznane, chociażby
rowerem, ale są inne priorytety i po prostu brakuje czasu.

A i technika, łącznie z Internetem, nie musi spłycać podróży. Chociażby taki
geocaching – człowiek uzbrojony w GPS i informacje z Sieci odwiedza
miejsca, w które wcześniej sam z siebie by się nie zapuścił. Kiedyś było
inaczej, ale to nie znaczy, że kiedyś było lepiej (czemu ludzie mają zawsze
tendencje do takiego błędu w porównaniach?).

Co do samej gorączki podróży, w sensie fizjologicznym… motylki
w brzuchu, nerwowe pilnowanie każdego szczegółu, wręcz rozwolnienie przed
wyjazdem… myślę, że to mija z wiekiem… któryś z kolei wyjazd, nawet
w nowe miejsce, nie będzie budzić takich emocji jak pierwszy wyjazd na
kolonie, czy pierwsze samodzielne wakacje bez rodziców.

Ja bym się tam nie martwił, że przez postęp cywilizacyjny dużo tracimy
w tym względzie.

3 uwagi do wpisu “Zanikająca Reisefieber?

  1. Samochodem tak, ale bez spinania się i nerwów, spieszenia się. Zgodnie z ograniczeniami itp. Bo jedzie się odpocząć a nie po nerwy.
    I tak, z wiekiem, „osiągnięciami” zmieniają się priorytety. Ale każdy znajdzie coś dla siebie. 🙂

    Polubienie

  2. Nie wydaje mi się, żebyśmy cokolwiek tracili przez postęp cywilizacyjny, a na pewno wiele zyskujemy. Wszystko zależy od wyobraźni i podejścia do „zdobyczy cywilizacji”. Przewodniki Pascala i ksero-podejście były zawsze w takiej czy innej formie.

    Tegoroczny urlop „planowaliśmy” dnia poprzedzającego wyjazd. Wiedzieliśmy tylko że chcemy „gdzieś na mazury”. Jezioro wybraliśmy siedząc przy Zumi z włączonymi markerami zatwierdzonych przez sanepid kąpielisk i kierując się kształtem jeziora („o, to ma ciekawą linię brzegową!”).
    Miejsce pobytu wybraliśmy już na miejscu, zatrzymując się przy jakimś większym skupisku tablic reklamowych przy drodze i po kolei wklepując nadrukowane tam URLe w komórkę.
    O ileż mniej zachodu i stresu niż przy wielomiesięcznym planowaniu. A emocji i spekulacji pełno jak przy np. łapaniu stopa. Dzięki „zdobyczom cywilizacji” trafiliśmy doskonale i odpoczęliśmy wspaniale.
    I jakoś trudno mi pomyśleć sobie, że możnaby inaczej… 😉

    Polubienie

Co o tym sądzisz?