Wpis wczorajszy, bo dopiero dzisiaj udało mi się sensownie do sieci podpiąć.
Do kurortu wczoraj (03.06.2008) około południa przywiozła mnie żona. Przejazd przez
Wałbrzych i początek Szczawna-Zdrój nie wyglądał zachęcająco –
blokowiska i fabryki całkiem jak u nas… Ale już część uzdrowiskowa Szczawna,
to całkiem co innego. Tu jest ślicznie.
Zgodnie z instrukcją udałem się do Domu Zdrojowego. Tam zaliczyłem opad
na widok głównego holu i udałem się do recepcji. Pokazałem wesołym
szczęki
paniom skierowanie, pani zabrała skierowanie, spytała, czy mogę chodzić po
schodach, wypisała inny papierek (kartę zabiegową) i odesłała do
Pioniera
(w prawo, za rogiem w prawo, w dół i za fontanną po
schodkach). Nawet udało nam się trafić. Trzeba było chwilkę poczekać aż będzie
ktoś, kto może dopełnić formalności. W końcu pielęgniarka po prosiła do środka
i zaczęło się wypełnianie kolejnych papierów…
Padło też standardowe pytanie o legitymację ubezpieczeniową. Mówię, że nie
mam. Zresztą, na skierowaniu była lista dokumentów do zabrania i nie było tam
legitymacji. To pani mnie pyta jak ja w takim razie korzystam z przychodni
itp. Tłumaczę, że u nas praktycznie wszystko załatwia się kartą. Ona mi na to,
że i tak potrzebuje numeru ubezpieczenia
(pierwszy raz o czymś takim
słyszę, pomijając amerykańskie filmy) i, że w mojej przychodni powinni go
mieć. Miałem wątpliwości, ale poprosiłem żonkę, żeby zadzwoniła do przychodni
i się dowiedziała. W tym czasie ja wypełniałem kolejne papierki (np. taki,
w którym wyznaczałem osobę upoważnioną do zabrania moich rzeczy, jakbym
przypadkiem kuracji nie przeżył).
Oczywiście w mojej przychodni też nic o takim numerku nie wiedzą. Siostra
przyjęła to do wiadomości i tylko poprosiła, żebym wpisał na karcie, w miejscu
numeru: nie posiadam
i walnął parafkę. Zaznaczam, że cały czas była
dla mnie bardzo miła. Spytała, czy gorączkuję, zmierzyła ciśnienie i puls
(wszystko w normie). Na koniec dała karteczki z porami posiłków, kodem do
drzwi i informacją, że karta do telewizora na cały turnus kosztuje 73zł.
Aaaa… jeszcze jedno. Miałem podpisać się pod wyciągiem
. Więc nie tylko się podpisałem, ale i przeczytałem. Pierwszy
z regulaminu
punkt mówił, że zaleca się wykupienie dobrowolnego ubezpieczenia NW i od
skradzionych rzeczy. NW mam dosyć, ale od kradzieży laptopa mógłbym się
ubezpieczyć, jeśli to drogo by nie kosztowało… Więc pytam panią jak się to
dobrowolne ubezpieczenie wykupuje… Pani najpierw nie wiedziała o czym mówię,
potem się zdziwiła, że taki punkt jest w regulaminie, a następnie zaczęła
dzwonić, żeby się dowiedzieć… Po paru nieudanych telefonach już machnąłem
ręką, ale siostra stwierdziła, że jak jest w regulaminie i pacjent sie pyta,
to musi się dowiedzieć i udzielić informacji. Więc jej już nie przeszkadzałem.
W końcu wyszło na to, że w Uzdrowisku tego się nie załatwi, trzeba wyjść na
miasto do ubezpieczalni jakiejś i sobie kupić. Na razie sobie odpuściłem.
Po zarejestrowaniu się w Pionierze miałem z kartą zabiegową udać się na
jadalnie do wyznaczenia stolika no i na obiad. Na jadalni pani mnie zapisała,
podała numer stolika… i zaprowadziła do stolika (nie żadne tam
, czy
pan se znajdzie
). No ciągle czuję, że jestem traktowany jak gość, a nie
petent. A to rzadkość w naszej służbie zdrowia.
No właśnie… służba zdrowia. O tym, że to jednak nie wczasy przypomina
regulamin szpitala-sanatorium. Po 22:00 wszystkie dzieci mają być już
grzecznie w pokojach, nie ma mowy, żeby później wejść do budynku. Do 6:00 nie
można też, oczywiście, wyjść. Żadnego alkoholu (tu nie muszę się hamować
;-)
). Wyjście na wycieczkę, czy potańcówkę podobno trzeba
uzgadniać z personelem (taaaa…). Luksusy też trochę mniejsze niż miałbym na
wczasach – łazienka może wielka, ale cztery osoby w pokoju. Ale nie jest
źle.
Dzisiaj rano (7:10) była pogadanka z lekarzem. Generalnie kto tu
i
rządziczego nie wolno
. Pani doktor też bardzo miła. Po śniadaniu
były badania
. Po jakieś dwie minuty na pacjenta, byle zabiegi zapisać.
Porządnie mamy być zbadani w piątek albo w sobotę.
Przed południem pojawiły się karty zabiegowe z planem zabiegów. Ja ze
swojego planu dowiedziałem się, że nazywam się teraz Lidia jakaśtam….
Spytałem siostry oddziałowej, czy tak ma być i okazało się, że jednak nie.
Plany zostały zamienione. Potem się okazało, że nie tylko zamienione, bo
zawartość planu podpisanego moim nazwiskiem nie odpowiada zabiegom zleconym na
mojej karcie. Więc, musiałem zostać wrzucony do komputera
jeszcze raz.
No i dostałem nowy plan, w którym przez pierwsze dwa tygodnie prawie nic nie
ma – terminy już były pozajmowane. Za to, pod koniec mam po cztery zabiegi
dziennie (plus dwa razy gimnastyka)… Siostra stwierdziła, że ten początek
zbyt ubogi, więc jutro po gimnastyce mam się zgłosić, to mi lekarz coś
dorzuci… oj, widać za dobrze byłoby mi bez tego ;-)
Dzisiaj miałem jeden zabieg (miały być dwa, ale plan dostałem dwadzieścia
minut po terminie pierwszego) – laser. Trochę inny niż miałem robiony
w Gliwicach – tu nikt nie musiał mnie tym myziać ani dziabać po plecach,
tylko samo się robiło
. I chyba mocniejszy, bo coś poczułem w krzyżu (a
w karcie zapisali 150
, a w Gliwicach pisali mi maksimum 100.
Jeszcze o jedzeniu warto wspomnieć. Jadalne, ale raczej bez rewelacji.
I do tego wczoraj była pomidorówka (nie lubię, nie zjem), a dzisiaj gulasz…
który chyba też był wczorajszą pomidorówką z jakimś marnym mięskiem. Wczoraj
dopychałem się tortem czekoladowym, który mnie hipnotyzował kręcąc się
w gablotce restauracji Bohema, a dzisiaj pizzą. Jedno i drugie było duże
i pyszne… ale już nie z uzdrowiskowej stołówki.
wow, co oni robia tym laserem? on jest rozgrzewajacy ?
czytajac te czesc , mialem przed oczami futurystyczny obrazek w ktorym jajcus przywiazany do stolu ktory sie rusza, a nad nim ramie robota z laserem ktore go naprawia 😉
PolubieniePolubienie
GregJ, dobre 😉 Zabiegów laserowych na kręgosłup nie miałem, ale gdy mnie technik zabiegowy w przychodni masował głowicą ultradźwiękową po krzyżu to czułem w środku organizmu ciepełko…
PolubieniePolubienie