Z pamiętnika hipochondryka

L4 miałem do 21 lutego. Teoretycznie wizytę kontrolną powinienem mieć
najpóźniej tego dnia. Jednak, gdy zadzwoniłem, żeby się umówić, dowiedziałem
się, że mam być 27 lutego, od ósmej. Niewiele więcej się dowiedziałem.

Wczoraj zadzwoniłem jeszcze raz, żeby się upewnić, że o mnie pamiętaj,
dowiedzieć się, czy jak będę na 9:00, to też będzie ok (wcześniej żona
oprowadza Krysię do przedszkola i nie dałaby rady mnie zawieźć) i ewentualnie
muszę wziąć coś specjalnego ze sobą. Usłyszałem, że doktor będzie
o 9:00
. Zauważyłem, że to inna godzina niż podawano mi ostatnio. Nic
się nie zmieniło, zawsze było tak samo: rejestracja od ósmej do dziesiątej,
lekarz przychodzi o dziewiątej.
Upewniłem się, że o dziewiątej mogę
przyjechać i tyle. Pani mnie szybko spławiła…

Przyjechaliśmy więc dzisiaj do Poradni. Wziąłem ze sobą wyniki rezonansu
i wypis – nikt nic nie mówił, ale może będą potrzebne… Poza tym
wzięliśmy coś do czytania, bo, że będzie trzeba czekać, to było raczej pewne.
Od razu udałem się do Siostry Rejestratorki… daję kartę, a ta się pyta,
gdzie ksero wypisu i książeczka ubezpieczeniowa lub dowodu ostatniej wpłaty do
ZUS. Wypis miałem, ale tylko oryginał, a ZUSowych papierów wcale –
zakładałem, że skoro już mnie w tym szpitalu operowali, to wszelkie papiery
mają. Ale nie. Oddział to jedno, a przyoddziałowa poradnia to drugie…

Pani upierała się, że mnie bez tych dokumentów nie mogą przyjąć.
Niestety, ja podczas choroby nauczyłem się używania brzydkich słów (czasem
bolało tak, że wcześniej mi znane formy ekspresji nie wystarczały), a teraz
nerwy mi puściły i chyba ją trochę zbluzgałem. Żona mnie odciągała, żebym
przypadkiem komuś krzywdy nie zrobił… Trochę mi wstyd, ale z drugiej
strony… to zadziałało. Okazało się, że można mnie zarejestrować.

Po dwóch i pół godziny czekania w kolejce zostałem poproszony do środka.
Pani oddała mi kartę NFZ z nalepionym numerem kartoteki w poradni i poprosiła
o podpisanie karteczki, że wymagane dokumenty doniosę (nie można było tak od
razu?). Potem jeszcze z pół godzinki musiałem poczekać na swoją kolej
u doktora.

Doktor, właściwie mnie nie zbadał, tylko wypytał jak się czuję.
Zaniepokoił się tym, że L4 skończyło mi się tydzień temu i że nie będę miał
ciągłości i wypisał nowe od dzisiaj. Dowiedziałem się, że nie powinienem
pracować (siedząc) przez jakieś trzy miesiące od zabiegu, nie wolno mi
dźwigać, a poza tym mogę wracać do aktywnego życia. Czyli właściwie nic
nowego. Żadnego skierowania, żadnej recepty. No cóż… widać czasem służba
zdrowia jest od tego, żeby brać czas pacjenta i jedne papiery i generować inne
papiery…

Pozwolenie na operację (tę sprzed półtora miesiąca) oczywiście podpisałem.

2 uwagi do wpisu “Z pamiętnika hipochondryka

  1. No właśnie, sam z siebie nic konkretnego nie zaproponował. Jak się spytałem o basen, to stwierdził, że to dobry pomysł, ale mam uważać i jakby się coś złego działo, to dać sobie spokój.
    Na razie codziennie chodzę na spacery (nawet ponad 2h), a kilka razy nawet „poszalałem” (ostrożnie!) na Stepmanii (no, nie mogłem się powstrzymać, gdy już wyciągnęliśmy, żeby komuś pożyczyć)… ale z tym muszę uważać.

    Polubienie

Co o tym sądzisz?