Z pamiętnika hipochondryka

W sobotę byłem nawet na dwóch krótkich spacerkach. Wieczorem po tym tylko
trochę bardziej bolało. Wczoraj i dzisiaj już nie wychodziłem na spacery, żeby
się nie przeciążać przed wyprawą do Bytomia.

No więc pojechałem dzisiaj do tego neurochirurga. Ojciec odsunął i położył
mi do tego siedzenie i jechało się całkiem przyjemnie. Bałem się, że podróż
będzie bolesna, ale bolało tylko przez pierwszą chwilę, zanim nie
przyzwyczaiłem się do nietypowej pozycji. Okazało się, że pod podanym adresem
jest gabinet lekarski, różnych specjalności, gdzie w poniedziałki przyjmuje
umówiony neurochirurg. Byłem trochę przed czasem, więc posiedziałem trochę w
poczekalni (dobrze, że już siedzieć umiem).

Pan doktor pierwsze co zrobił, to zbadał moje plecy. Chciał je zobaczyć,
a większości wcześniejszych lekarzy jakoś widok moich gołych pleców nie
interesował. Nie dziwne więc, że doktor sam od razu stwierdził, że mam
wyrównaną lordozę, którą wcześniej wykazało dopiero badanie
rezonansem… Tu punkt dla neurochirurga.

Kolejne parę punktów zdobył wyjaśniając dokładnie na czym polega
schorzenie i pokazując co i jak na zdjęciach MRI. Część tego sam wcześniej
wyczytałem, coś tam mi wcześniej lekarze powiedzieli, ale jednak ten doktor
wytłumaczył mi najwięcej.

W ogóle mówił on bardzo dużo, czasem trochę zbaczając z tematu (głównie w
kierunku jak to sprawnie działa amerykańska służba zdrowia, gdzie żaden lekarz
nie pozwoli sobie na błąd, bo czekałby go sąd). W pewnym momencie zacząłem go
trochę poganiać, bo ciężko mi było siedzieć…

Przedstawił mi dwie możliwości leczenia: Pierwsze, to leczenie
zachowawcze. A więc bezwzględne leżenie w łóżku, cztery tygodnie minimum. Może
pomóc, ale nie musi. Często pomaga, ale może to trwać i z trzy miesiące. Leżeć
miałbym w pozycji, w której nie boli. Jak spytałem się, co, gdy nie ma takiej
pozycji, odparł, że wtedy trzeba łykać leki przeciwbólowe. Ogólnie niechętny
jest lekom, bo po pierwsze trują, bo drugie wyłączają sygnał
ostrzegawczy
. No ale cóż… bez leków mnie boli gdy leżę, niezależnie od
pozycji…

Druga opcja to leczenie operacyjne. I nie żadne mało inwazyjne,
których zresztą już i tak nie robią, bo było wiele powikłań. Nawet jakby
jeszcze robili, to się nie kwalifikuję, bo przepuklina zbyt duża. Byłby to
więc chirurgiczne usunięcie dysku. Dokładniej mikrochirurgiczne, bo na
neurochirurgi robią to z jakimś cholernie drogim sprzętem, znaczy się
mikroskopem chirurgicznym itp. Dzięki temu nacięcie jest minimalne
i rehabilitacja szybka. Na ortopedii podobno nie mają takiego sprzętu
i przez to analogiczna operacja robiona przez ortopedów jest dużo
poważniejsza. No cóż, dla mnie to przekonujący argument w kwestii
neurochirurdzy kontra ortopedzi.

Leżeć już swoje odleżałem. Prochy łykam od pół roku, boli mnie jeszcze
dłużej. Myślę, że czas na radykalne posunięcie i chyba się zdecyduję na ten
zabieg.

O dziwo, zabiegi robione są właściwie na bieżąco i jak w tym tygodniu się
zdecyduję, to może już w przyszłym mógłbym być operowany. Jakby dobrze poszło,
to nawet kwietniowe Pingwinaria wydają się realne…:-)

14 uwag do wpisu “Z pamiętnika hipochondryka

  1. hmmm… zwykle mówię o sobie, że jestem zwolenniczką chirurgicznych cięć, szybkiego działania… trochę ironicznie to brzmi w tym kontekście, ale na Twoim miejscu chyba też zdecydowałabym się na operację;)

    Polubienie

  2. Cieszę się, że trafiłeś wreszcie do fachowca, a nie „kręgarza”.

    A zabieg – w mordę, strach się bać takiego dłubania przy rdzeniu kręgowym… Słuchaj, a może udałoby się od razu takie pazurki z adamantium wstawić?

    Polubienie

Co o tym sądzisz?