Z pamiętnika hipochondryka

Od ponad tygodnia codziennie wyczekuję pielęgniarki i zastrzyku jak
wybawienia. Ostatnio nawet dało się po tym żyć: kaczki już nie potrzebuję,
nawet udało mi się dwa razy wykąpać i ogolić. Ale jednak boli cały dzień. I w
nocy. Wieczorem (około 23:00) łykam parę tabletek
(rozluźniająco/uspokajających) i przesypiam… do 2-3 w nocy. Wtedy jeszcze
przeciwbólowa, czasem żonka mi plecy nasmaruje jakimś żelem… no i ostatnio
nawet prawie do 7:00 dosypiałem (wcześniej najwyżej do piątej). Rano troszkę
lepiej, bo można się czymś zająć (chociażby jakimiś głupotami w TV) no i coraz
bliżej zastrzyk (około dziesiątej).

Niby poprawa jest, ale marna. A jutro ostatni zastrzyk. Boję się. Boję
się, że będzie gorzej, a przecież teraz ledwo się trzymam. Boję się, że będę
musiał się w końcu ruszyć. I nie tylko do kibelka, ale do Bytomia, na
konsultację neurochirurgiczną. Przerażają schody z trzeciego piętra. Jeszcze
bardziej jazda samochodem (w końcu zaczęło mi się pogarszać od
wycieczki do Koźla). Przeraża powrót. Właściwie najmniej boję się tego,
że może mnie czekać operacja.

Wiem, że panikuję. Sam widzę, że jak się uspokoję i rozluźnię, to boli
mniej. Już myślałem, że pod prysznicem nie wytrzymam drugiego mydlenia głowy,
ale jak wyszedłem, to spokojnie jeszcze zdołałem się ogolić. Nie wiem na ile
boli chory kręgosłup, a na ile chora psychika, ale jednak ból to ból. I trudno
liczyć na to, że jak będę miał gdzieś jechać, to będę wyluzowany.

Oprócz leków na tą dyskopatię łykam Deprim… boję się, że bez tego już
całkiem bym się załamał i 24h/dobę tylko ryczał w poduszkę…

Powinienem zgłosić się do neurologa w celu kontynuacji leczenia.
Zadzwoniłem nawet do przychodni, ale prosząc o innego lekarza (w końcu w
szpitalu zasugerowali, że dotychczas byłem źle leczony). Zarezerwowałem
termin: 19 lutego. Przynajmniej coś mnie na chwilę rozśmieszyło… Ale coś
wcześniej i tak będzie trzeba znaleźć. Niestety pani, która badała mnie w
szpitalu, nie przyjmuje prywatnie.

Wygląda na to, że znacznie łatwiej będzie z neurochirurgiem… tylko
daleko. :-(

Jeszcze tylko wrócę do mojej wizyty w szpitalu. Muszę przyznać, że tam
zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie. Niezwykle miły personel. Od pana, który
przewiózł mnie na wózku, przez pielęgniarkę w izbie przyjęć, która nawet
próbowała mnie rozmową zabawiać, inną, która mi zupkę dała (porządny krupnik,
a nie wodę na kaszy, jaką w szpitalu wojskowym dawali) widząc ile tam leżę, po
panią doktor, która mnie zbadała i wyjaśniła sporo więcej niż poprzednia
neurolog. Aż chciało mi się tam zostać, co jednak pani doktor wybiła mnie i
żonie z głowy (pewnie słusznie). Na marginesie dodam, że ten szpital jest od
niedawna prywatny, aczkolwiek nie sądzę, żeby to w tym przypadku miało
znaczenie.

22 uwagi do wpisu “Z pamiętnika hipochondryka

  1. kurcze, przede wszystkim to się nie załamuj, bo jak Ci psycha siądzie, to i najmniejsze złe objawy mogą okazać się nie do zniesienia (mam mamę w szpitalu przed operacją, też z tym walczę u niej).
    i kciuki, żeby Cię w końcu leczyli skutecznie!

    Polubienie

  2. Współczuję Ci Jajcuś – sama mam to samo co Ty i przyznaję, że najciężej jest jak oprócz bólu dokuczają zmartwienia i siada psychika; wtedy nie pomaga żadna tabletka. Trzymam kciuki za lepsze samopoczucie i wyzdrowienie 🙂

    Polubienie

Co o tym sądzisz?