Jak to było w szpitalu (cz. I)

Na izbie przyjęć w Szpitalu Wojskowym miałem się zjawić w poniedziałek
o 10:45, jednak przyszliśmy tam jakieś 20 minut wcześniej. Mimo to pielęgniarki
za chwilę zaczęły procedurę — wprowadziły dane do komputera i wypisały
papiery, na maszynie. Ja miałem się przebrać w pomieszczeniu obok. Na końcu
jedna z pielęgniarek zaprowadziła mnie na oddział chirurgiczny.

Tam poproszono mnie do dyżurki, a w środku cała masa młodych i ślicznych
dziewcząt — pielęgniarek i stażystek. Tu mi się podoba stwierdziłem
i załatwiłem co było do załatwienia (jakieś papierki). Zaraz potem zabrano mnie
do pokoju zabiegowego, gdzie pobrano mi z pół litra (;-)) krwi na
badania. Potem poszedłem już do swojej sali. Mogłem sobie wybrać jedno
z czterech wolnych łóżek, bo na razie zajęte było tylko jedno.

Ledwo się rozpakowałem, a już wołano mnie znowu do zabiegowego, tym
razem na badanie, przeprowadzone przez jedną ze stażystek. Znałem tę twarz,
dziewczyna ta jeździła często na zajęcia tym samym autobusem co ja do pracy.
Zawsze pilnie studiowała notatki i literaturę fachową, więc czułem się
bezpiecznie. ;-) Obadała mnie tak ogólnie (osłuchała, zajrzała do
gardła itd.), zrobiła standardowy wywiad (okazałem się ciekawym przypadkiem,
drugim w ciągu trzech miesięcy, bo nie piję ani nie palę) i zbadała tę moją
przepuklinę.

Jak tylko jedna dziewczyna skończyła badanie, to druga wyciągnęła mnie
z zabiegowego na EKG. Ciekawie to wyglądało, bo zebrała kilku chorych z oddziału
i taka wycieczka przemaszerowała pod pracownię EKG, w części szpitala
funkcjonującej jako przychodnia (a więc kręcili się tam normalni ludzie
z zewnątrz i wycieczka w pidżamach). Po badaniu EKG wróciłem do sali, a po
jakimś czasie kolejna wycieczka, tym razem na parter, na RTG. Tam trzeba było
trochę poczekać, bo właśnie uczono jakieś praktykantki jak się prześwietlenia
robi i pierwsi pacjenci byli obsługiwani prawie godzinę. Ale skoro miałbym
siedzieć lub leżeć na łóżku w swojej sali, to równie dobrze mogłem posiedzieć na
korytarzu w przychodni. Moje zdjęcie było gotowe w ciągu pięciu minut —
czegoś się dziewczyny do tego czasu nauczyły.

Po wszystkich badaniach, około 13:00 przyszedł czas na obiad. Dostałem
zupkę, bardzo dobrą zresztą, co mnie lekko zaskoczyło po tym co słyszałem
o szpitalnym żarciu. Potem było już właściwie tylko leniuchowanie, trochę
poczytałem Chmielewskiej (okazało się, że tę książkę już kiedyś czytałem, ale to
miało małe znaczenie, bo w stresie przed zabiegiem trudno się było skupić na
lekturze). W pokoju było już czterech lokatorów: ja, pan, tak na oko, po
czterdziestce, też z przepukliną, gościu z poparzoną nogą i żołnierz z żylakiem
w intymnym miejscu (co komu dolegało to ustaliliśmy później, podczas naszego
pobytu w szpitali). Około 16:00, żołnierz i poparzony dostali kolację, a ja
i drugi pan z przepukliną prezenty (jak to pielęgniarka nazwała) —
czopki przeczyszczające. Znaczy się koniec wczasów, jeść nie dają
:-(. Jeszcze dostałem herbaty — pić mogłem do 24:00.

Po kolacji odwiedziła mnie żonka. Bałem się, czy po tym czopku nie
będę musiał jej w kibelku przyjmować, ale nie było tego problemu. Pogadaliśmy,
przyniosła soczek, którego nie użyłem, oraz nitkę z igłą — żebym mógł
sobie zaszyć dziurę którą wykryłem wcześniej w kroku swojej pidżamy.
Pojawił się też piąty lokator, najwyraźniej dobrze znany w szpitalu. Schorowany
starszy pan miał jakieś bóle po wcześniejszej operacji i podłączono go pod
kroplówkę z lekami przeciwbólowymi i rozkurczającymi.

Wieczorem odwiedził nas (tych z przepukliną) anestezjolog. Szeptem wypytał
czy wiemy, że czeka nas następnego dnia zabieg (no w sumie, po to tam
przyszliśmy) i czy nie życzymy sobie, aby dalsza rozmowa była na osobności (mnie
było wszystko jedno, drugiemu panu też). Potem wypytał ogólnie o zdrowie, czy
się nie leczę itd. W końcu się dowiedziałem, że mogę wybrać sobie znieczulenie:
ogólne, albo oponowe. Właściwie byłem już zdecydowany na oponowe, nawet nie
brałem pod uwagę możliwości wyboru. Po ogólnym podobno dłużej się dochodzi do
siebie. No i te rurki w gardle… ugh. Anestezjolog też stwierdził, że w moim
wieku najlepszym wyborem wydaje się znieczulenie oponowe, ale że jest jeden
problem: przez sześć godzin od zabiegu nie wolno podnosić głowy. A samo
znieczulenie to tylko delikatne ukłucie. Ta… słyszałem o tym delikatnym
ukłuciu… ale skoro lepsze, to lepsze.

Tego samego wieczoru był też jakiś obchód, ale polegał właściwie na
sprawdzeniu obecności, lekarz zdrowiem pacjentów się specjalnie nie
zainteresował. Później wpadła jeszcze pielęgniarka z pytaniem, czy nie chcemy
czegoś na sen. Nikt nie chciał. Poszliśmy spać. Ja się w nocy z dwa razy
budziłem, ale było ok.

O poranku (przed 6:00) obudziła nas pielęgniarka. Ja i drugi pan
z przepukliną zostaliśmy zaproszeni do zabiegowego, na lewatywkę. No cóż,
atrakcji ciąg dalszy… Z zabiegowego prosto do kibelka, gdzie jeszcze parę razy
wracałem. O ósmej pooglądałem sobie jak trzech współlokatorów zjada śniadanko,
a potem zostałem zaproszony znowu do zabiegowego, na przygotowanie do
zabiegu
. Zamontowano mi rurkę w żyle na ręce, gdzie od razu wstrzyknięto
potężną strzykawę antybiotyku. Potem siostra wygoliła mi lewe jajko i okolice,
wraz z kawałkiem brzucha i uda. Śmiesznie było leżeć z fiutem na wierzchu
w pokoju pełnym kobiet. Internista nawet nie chciał mnie konsultować,
widać młody jestem i z definicji zdrowy, a raczej szansa, że stażystka czegoś
niedopatrzyła, niewielka.

Mój zabieg był planowany na około 11:00. Cały ranek więc spędziłem
w nerwach. W końcu (jeszcze przed jedenastą) przyszła na mnie kolej. Siostry
podjechały łóżkiem transportowym, jedna stwierdziła idziemy się
wysikać
. Więc poszedłem. Nerwy zrobiły swoje i, mimo czopka i lewatywy, na
sikaniu się nie skończyło. Gdy wróciłem, dostałem kolejne polecenie: rozebrać
się do zupy i na łóżko
. Ok, rozebrałem się, wlazłem na łóżko, zostałem
przykryty i pojechałem na blok operacyjny. Sufit po drodze bardzo brzydki.

Na bloku operacyjnym pełno ludzi, ale trudno kogoś rozpoznać, bo wszyscy
w maskach. Zidentyfikowałem tam tylko tę znajomą stażystkę. Po chwili
w poczekalni podwieziono mnie pod stół operacyjny, na który miałem się
przesiąść. Jakaś pani spytała, czy pierwsza operacja, czy się boję. Ja że
właściwie tak, wcześniej operacyjnie miałem tylko ósemkę usuwaną i że ten zabieg
właściwie mniej mnie przeraża niż tamto grzebanie w gębie. Wywiązała się z tego
dyskusja o wizytach u stomatologa i dowiedziałem się, że kobiety z którymi
rozmawiałem (ach te maski, nie wiadomo kto to był, jedna to chyba ta stażystka)
zawsze proszą o znieczulenie u dentysty. Ej, to może ja taki mięczak nie jestem
;-).

Z całego zabiegu najbardziej bałem się tego wkłucia w kręgosłup. Po
podłączeniu mnie do kroplówki (elektrolity — przekąska przed
obiadem
) przyszedł w końcu na to czas. Okazało się, że przed wprowadzeniem
właściwej igły do znieczulenia oponowego (od pasa w dół) najpierw robią
znieczulenie miejscowe stomatologiczne. Fajnie. Miałem usiąść i pochylić
się do przodu. Ktoś przytrzymywał mi głowę i poczułem ukłucia w plecy,
rzeczywiście niewielkie. Gdy wydawało mi się, że poczułem drugie spytałem się,
czy to ten pierwszy zastrzyk czy ten drugi. Nie, to dopiero ten pierwszy,
drugiego pan nie poczuje.
I rzeczywiście nic nie poczułem, a zaraz kazali mi
się położyć. Potem ktoś spytał czy robi mi się ciepło w nogi. Robiło się. Ciepło
i całkiem przyjemnie (chyba dostałem też coś uspokajającego). Potem kazano mi
podnieść prawą nogę. Ha ha ha. Jaką nogę? ;-) Polecenie było
niewykonalne, znaczy się, znieczulenie zadziałało.

Podłączyli mi jeszcze elektrody na klatce piersiowej i czujnik na palcu
lewej ręki. Na prawej ręce automat do mierzenia ciśnienia — coś ja
normalny przyrząd do mierzenia ciśnienia, tylko automatycznie sterowany, co się
sam co pięć minut pompował i robił pomiar. Nad brzuchem zamontowali mi taki
parawan, że nie widziałem co będą tam robić, zresztą, wcale nie miałem
zamiaru tego oglądać.

Miło więc sobie leżałem, co jakiś czas automat mi się pompował na prawej
ręce, a chirurg z pomocnikami coś mi tam grzebał w brzuchu zdaje się, że
pracował razem z tą stażystką tłumacząc jej wszystko co było tam robione.
W pewnym momencie wypadła mu penceta, na ziemię (wszyscy zgodnie
potwierdzili, że do doktor, a nie pielęgniarka), innym razem stwierdził
fajnie gra ta Budka Suflera. Rzeczywiście, radio ładnie grało, ale to
akurat było Kombi, więc go poprawiłem. Wszyscy się uśmiali.

Po 45 minutach, czy godzinie (nawet nie wiem) operacja się skończyła,
przerzucili mnie ze stołu spowrotem na łóżko na kółkach i pojechałem. Ktos po
drodze, z uśmiechem, spytał, czy fajne było do Kombi, potem dostałem
opieprz za podnoszenie głowy, ale jak tu nie podnosić, gdy śliczna stażystka
pcha łóżko ;-) (oj, jakby mnie potem głowa bolała tak jak mogła od
tego zaboleć, to miałbym za swoje!). Po wyjeździe z bloku operacyjnego łóżko
przejęły pielęgniarki, które zawiozły mnie do sali. Tam trzeba było mnie wrzucić
na łóżko (nogi nie działały, więc sam bym się nie przeniósł). Siostry ustaliły
formacje stwierdzeniem panienka bierze pana na siebie, potem jednak
przypomniały, że pan nie jest wolny. No i zostałem leżeć bez nóg
na swoim łóżku…

c.d.n.

11 uwag do wpisu “Jak to było w szpitalu (cz. I)

  1. Sprawdziłeś, czy nie wycięli czegoś więcej? Znajomy pierwsze co zrobił po operacji ścięgna, to sprawdził czy pewna część jego jest na swoim miejscu, czym niewąsko rozbawił towarzystwo. 😉

    Polubienie

  2. Hmm… świetnie umiesz opowiadać. Myślałeś może o napisaniu jakiegoś kryminału medycznego, czy coś? 😉

    Jak udało ci się dostać do Szpitala Wojskowego, co prawda nie miałem jeszcze tej "przyjemności" być krojony, ale przy obecnej sytuacji w służbie zdrowia, placówka taka, jaką miałeś wydaje się niemożliwą do osiągnięcia. Tym bardziej mnie to interesuje…

    Polubienie

  3. tak pieknie piszesz i z tyloma szczegółami, ja jak mnie pocieli i leżałem 3 dni w szpitalu w Budapeszcie to nie mogłem tak opowiadać (choć niewiele rozmawiali moi współtowarzysze niedoli), miejmy nadzieję, że bedziesz działac bo smutno się robiło

    Polubienie

  4. To już wiadomo na co idą pieniądze na służbę zdrowia, na ładne pielęgniarki :). Znając dziesiątki opowiadań znajomych jak to źle traktują w szpitalach, to miałeś naprawdę sporo szczęścia :D.

    Polubienie

  5. jack: „Sprawdziłeś, czy nie wycięli czegoś więcej?”

    Oczywiście. Jak tylko mogłem się na tyle podnieść, żeby sobie tam zajrzeć. Wszystko na miejscu. Co więcej, gdy wróciłem do domu żona stwierdziła, że „osprzęt” wygląda lepiej niż przed operacją. Coś nam się zdaje, że tę przepuklinę, mogłem mieć od lat…

    Polubienie

  6. psz: „Jak udało ci się dostać do Szpitala Wojskowego?”

    Żaden problem. Z przychodni chirurgicznej dostałem skierowanie do szpitala, z którym mogłem się zgłosić na oddział chirurgii w dowolnym szpitalu. W Gliwicach w grę wchodziły właściwie dwa, a Wojskowy miał lepszą opinię. Więc tam poszedłem z tym skierowaniem i ordynator po prostu zapisał mnie na kolejny tydzień.

    Polubienie

  7. Czy oprócz muzy słyszałeś coś w rodzaju: "szczypce i skalpel poproszę. Tniemy. Niech ktoś zatamuje krew" itp.?
    Zawsze się zastanawiałam w jaki sposób porozumiewają się między sobą chirurdzy w trakcie operacji, bo mi na samą myśl o takich zwrotach robi się szalenie ciepło.

    Polubienie

  8. Hmmm… „tniemy” ani próśb o narzędzia nie słyszałem, komentarze na temat pencety która wypadła chirurgowi owszem. No i wszystko co tłumaczył chirurg na temat tego co tam robi („tu są mocne tkanki, to podciąniemy i zaszyjemy”, czy jakoś tak). Ale nie wnikałem specjalnie w to co mówili. Chyba rzeczywiście mi jakiegoś „głupiego jasia” dali i było mi wszystko jedno 🙂

    Polubienie

Co o tym sądzisz?